Łukasz Fabiański: Ta porażka to moja wina

Źle mecz zacząłem, źle skończyłem. Nic nie było takie, jak być powinno. Przykro mi, ale się zdarza - mówi ?Gazecie Wyborczej? i Sport.pl bramkarz Arsenalu.

W sobotę Łukasz Fabiański obchodził 24. urodziny. Jego Arsenal prowadził na Wembley 1:0 z Chelsea, ale po błędach Polaka przegrał 1:2. W środę angielska prasa wychwalała Fabiańskiego pod niebiosa po spotkaniu z Villarreal w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, w niedzielę nie pozostawiła na nim suchej nitki.

Robert Błoński: Nie tak miał wyglądać ten mecz...

Łukasz Fabiański: - Wszystko było dokładnie odwrotnie, niż myślałem. Niekorzystny wynik to jedno, moja postawa to drugie. Nie umiem się wytłumaczyć, choć czasem chciałbym to wszystko z siebie wyrzucić. Tę całą frustrację, nerwy i złość, jaka jest we mnie po meczu z Chelsea. Łatwo mi nie jest. Taki fajny miał być ten mecz, wielki stadion, tysiące kibiców, ogromna stawka... Ale bez happy endu, bo na końcu była porażka, za którą odpowiadam.

Zaczęło się w drugiej minucie...

- Bez sensu wyszedłem do piłki i każda następna interwencja była efektem tego, co zrobiłem na początku. Miałem bliżej do piłki niż Drogba i byłem pewny, że zdążę. I zdążyłem, byłem przy piłce szybciej od niego, ale wtedy się zawahałem. Ten ułamek sekundy zadecydował. Bo jak już dobiegałem do piłki, to przez głowę przeleciało mi, czy czasem zamiast wybijać ją w trybuny, nie lepiej będzie zgrać głową do obrońców. Tak myślałem, że aż stanąłem na moment i szukałem rozwiązania, a Drogba mnie wyprzedził. Wtedy jeszcze gola nie straciliśmy, ale ja broniłem nerwowo. To był dziwny mecz, nie miałem za dużo interwencji, nie było za dużo okazji. Tyle że podejmowałem złe decyzje. Z Villarreal każda była trafna, w sobotę - każda błędna i spóźniona. Nie wiem dlaczego. Przyszedł na mnie taki moment, że kiepsko zacząłem mecz i jeszcze gorzej skończyłem.

Mógł pan obronić strzał Maloudy na 1:1.

- Chyba tak. Po meczu wiedziałem, że niepotrzebnie się rzuciłem. Po uderzeniu Francuza powinienem, krokiem dostawnym, wrócić do swojego prawego słupka i zamiast kłaść się na ziemi, po prostu schylić się i obronić to uderzenie.

A drugi gol?

- Ewidentnie moja wina. Podjąłem złą decyzję, nie wytrzymałem ciśnienia. Po prostu. Niepotrzebnie ruszałem się z linii. Kaca mam ogromnego, bo prowadziliśmy 1:0 i mieliśmy ogromne szanse na finał. Chelsea nie grała wielkiego meczu, stwarzała sobie "półsytuacje" i strzelała gole. Lepsza od nas nie była.

Co pana tak sparaliżowało? Stadion?

- Nie. Wembley nie zrobiło na mnie aż tak wielkiego wrażenia. Przypomina nasz Emirates Stadium, tylko jest trochę większe. Przed meczem czułem się dobrze, zwyczajnie można powiedzieć. Na rozgrzewce nie było żadnego stresu, wszystko przez tę sytuację z początku. Ona wytrąciła mnie z równowagi.

Kiedyś, w Legii, nie wytrzymał pan ciśnienia w bardzo ważnym meczu przeciwko Szachtarowi. Był pan, jak później przyznał, zbyt umotywowany. W sobotę było tak samo?

- Nie do końca. Z Szachtarem miałem słabą pierwszą połowę, potem się opanowałem. A z Chelsea grałem słabo przez 90 minut. W szatni były miłe gesty kolegów, pocieszanie, ale generalnie panowała grobowa atmosfera. Każdy miał do siebie pretensje, ale największe - ja. Awans był blisko. Dobrze, że na meczu byli rodzice, wsparli mnie później. Pojechaliśmy do domu, zjadłem tort. Jakoś doszedłem do siebie, ale porażka boli. W niedzielę mieliśmy krótkie spotkanie i Arsene Wenger żałował porażki, ale apelował, żeby nie miała wpływu na kolejne występy. Do soboty byliśmy w tym roku niepokonani, bo nawet 0:1 w Rzymie skończyło się wygranymi z Romą karnymi i awansem do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.

Wracając do pytania, to wcześniej pokazałem, że potrafię bronić w meczach o stawkę, będąc pod presją. Choćby w ćwierćfinałach LM z Villarrealem, w których gola nie puściłem i spisywałem się dobrze.

We wtorek Arsenal gra na Anfield ligowy mecz z Liverpoolem.

- Będziemy mieć okazję do rehabilitacji. Fabiański wygryzie Alumnię z bramki Arsenalu? Nie w tym sezonie...

Wenger wciąż wierzy w Fabiańskiego - czytaj tutaj ?

Copyright © Agora SA