BKS nie ma co liczyć na pieniądze

- Klub z Białegostoku miał dziewięć lat na to, aby wystąpić na drogę sądową i odzyskać zaległe pieniądze - mówi Marcin Animucki, prezes KS Widzew S.A. w odpowiedzi na roszczenia Białostockiego Klubu Sportowego Jagiellonia

W poniedziałek napisaliśmy, że ponad 800 tys. zł domagają się władze BKS Jagiellonia od Widzewa za transfer Marka Citki z klubu z Łodzi do Legii Warszawa.

- Gdy Citko przechodził do Widzewa, był zapis w kontrakcie, że z kolejnego transferu piłkarza BKS ma otrzymać 40 proc., czyli ok. 350 tys. Teraz dochodzą do tego jeszcze odsetki, czyli Widzew jest nam winny ponad 800 tys. zł - mówił wówczas Wojciech Baranowski, prezes BKS Jagiellonia, który nie ma nic wspólnego z białostockim zespołem występującym obecnie w ekstraklasie, a jest szefem klubu grającego w A-klasie.

Jak się jednak okazuje, białostoczanie nie mają raczej co liczyć na żadne pieniądze.

- W 2000 r. [wtedy doszło do transferu Citki z Widzewa do Legii - red.] klub istniał jako SPN Widzew SSA, i to do ówczesnej spółki powinny być kierowane ewentualne roszczenia, a nie do KS Widzew Łódź S.A. [teraz opiekuje się drużyną występującą w I lidze - red.] - mówi Animucki. - Klub z Białegostoku miał dziewięć lat na to, aby wystąpić na drogę sądową i odzyskać zaległe pieniądze od SPN Widzew SSA. Według naszych informacji nie zrobił tego. Mimo to spotkaliśmy się z szefami BKS i zaproponowaliśmy im inny rodzaj współpracy niż finansowa, ale jeszcze nie wypracowaliśmy konkretnych rozwiązań.

Copyright © Agora SA