Hokejowy krążek mknie nad lodem z prędkością przekraczającą 150 km na godz. Ostatnią przeszkodą na jego drodze jest zawsze bramkarz. Zawodnik, o którym mówi się, że stanowi więcej niż 50 proc. wartości hokejowej drużyny. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludzie patrzyli na bramkarzy jak na szaleńców. Zamiast ochraniaczy mieli kufajki, grali w wełnianych czapeczkach zamiast kasków. I co najbardziej szokujące - bez masek!
Koszmarne przypadki hokejowych bramkarzy można mnożyć bez końca. Janusz Świerc (rocznik 1935), bramkarz z katowickiego Załęża: - Pamiętam, jak w 1959 roku przed wyjazdowym meczem z Polonią Bydgoszcz na rozgrzewce koledzy wystrzelili w moim kierunku dwa krążki naraz. Jeden niemal urwał mi szczękę, drugi spowodował wstrząs mózgu. Nie wiem, jak wróciłem do domu, ale pamiętam, że w korytarzu było ciemno. Włączyłem światło, spojrzałem w lustro i zemdlałem. To nie była twarz człowieka - mówi Świerc.
Andrzej Fonfara (rocznik 1939), napastnik z Katowic: - To był mój debiut w Starcie. Wyjazdowy mecz z CWKS-em Warszawa, w naszej bramce stał Jan Hampel. Do dziś mam przed oczami ten obrazek. Blady jak ściana Janek jest znoszony z lodu, a zamiast białych zębów ma czarną jamę. Krążek wyjęli mu z ust dopiero w szatni.
O koszmarnych kontuzjach hokejowych bramkarzy - czytaj tutaj ?