Rajd Dakar: parszywa dwunastka

79. kilometr dwunastego etapu rajd Dakar na długo zapadnie w pamięć Carlos Sainza. Słynny ?El Matador? był już niemal pewny zwycięstwa w rajdzie. Jego Volkswagen nie zmieścił się jednak w ostrym zakręcie, za którym czaiło się głębokie koryto wyschniętej rzeki. Samochód dachował i choć mógłby dalej jechać, kontuzja pilota sprawiła, że Sainz zmuszony był się wycofać.

Brakowało już tak niewiele. Carlos Sainz, były Mistrz Świata w rajdach WRC, dominował w rajdzie, jadąc niemal bezbłędnie, podczas gdy jego najgroźniejsi rywale systematycznie się wykruszali. Do mety pozostały już tylko trzy etapy. Kolejne dwa miejsca w klasyfikacji zajmowali jego koledzy z zespołu, których zadaniem było przede wszystkim asekurowanie mistrza. Aż nadszedł 79. kilometr dwunastego etapu - w opinii wielu zawodników najtrudniejszego, z jakim kiedykolwiek mieli do czynienia...

- Nagle tuż przed nami pojawiła się dziura o głębokości 4 metrów - opowiadał Sainz. - Wpadliśmy do niej i wylądowaliśmy na dachu. Dosłownie w ostatnim momencie miejsce to ominęło BMW oraz Mitsubishi Romy. Załoga BMW zatrzymała się i pomogła nam postawić auto na kołach. W międzyczasie przybył lekarz ASO, który zbadał stan Michela Périna i zakazał mu dalszej jazdy z powodu kontuzji ramienia. Race Touareg mógł jechać dalej, silnik pracował. Jestem straszliwie rozczarowany... Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało.

Jakby tego było mało, Sainz wkrótce dowiedział się, że z rywalizacji o zwycięstwo odpadł ostatni kierowca z konkurencyjnego zespołu Mitsubishi - Nani Roma, który na 165. kilometrze zatrzymał się z powodu awarii elektryki, a etap ukończył na holu za ciężarówką serwisową. Pocieszeniem dla Krissa Nissena, szefa zespołu Volkswagen Motorsport, była postawa pozostałych kierowców z jego zespołu, którzy na mecie etapu zajęli pierwsze, drugie i czwarte miejsce. Jego marzenie o trójce kierowców Volkswagena na rajdowym podium jednak się nie ziści...

Po wypadku Sainza przez większość etapu na prowadzeniu utrzymywał się Amerykanin Mark Miller, który jednak pod koniec dnia uszkodził nieznacznie tył auta i pozwolił się wyprzedzić Ginielowi de Villiersowi. Znakomity kierowca z RPA, który już w 2006 roku otarł się o zwycięstwo w Dakarze (Luc Alphand wygrał z nim o niecałe 18 minut), został nowym liderem rajdu. Strata Millera jest minimalna - zaledwie dwie i pół minuty. Trzeci w klasyfikacji Robby Gordon traci grubo ponad godzinę.

Krzysztof Hołowczyc etap ukończył na siódmym miejscu, niestety znów przegrywając z Norwegiem Ivarem Tollefsenem. Kłopoty Sainza i Romy sprawiły jednak, że Polak awansował na rewelacyjne piąte miejsce w "generalce". Na mecie wyglądał na bardzo zmęczonego: - Tego nie da się opowiedzieć, przeżyliśmy prawdziwe piekło - mówił. - W całej mojej karierze nie przejechałem tak morderczego odcinka. Organizatorzy chyba chcieli nas wszystkich wykończyć. Dwa razy ryzykowałem życiem i to tak, że miałem tego świadomość. Nie było wyjścia, musieliśmy albo zjechać z kilkusetmetrowej, prawie pionowej wydmy, albo zostać tam i nie ukończyć etapu. Zjeżdżając w dół, samochód jechał coraz szybciej i szybciej, a końca zjazdu nie było widać. Mieliśmy też problemy z silnikiem, cały czas przerywał i nie mogliśmy za bardzo podjeżdżać pod wysokie wydmy. To cud, że ukończyliśmy ten odcinek. Obaj jesteśmy krańcowo wycieńczeni, a z samochodu mało co zostało.

Nie tylko Hołowczyc narzekał na trudności dwunastego etapu. Podobnego zdania byli Cyril Despres, Marc Coma, Giniel de Villiers... Ogromne, spadziste wydmy - zwłaszcza na ostatnich 30 kilometrach, mnóstwo głazów, skomplikowana nawigacja sprawiły, że tylko najlepsi z najlepszych docierali do mety o przyzwoitej porze. A odcinek miał tylko 213 kilometrów i na dodatek i tak był skrócony o 30 kilometrów.

- To był naprawdę ciężki etap, pełen off-roadu i nawigacji - mówił Marc Coma. - Trudno było znaleźć drogę przez wydmy i góry. Przez cały etap nie mogliśmy sobie pozwolić nawet na chwilę dekoncentracji.

Hiszpan, będący liderem rajdu z przewagą ponad półtorej godziny nad rywalami, starał się jechać bez ryzyka, nie wdając się w pojedynek z Cyrilem Despresem. Francuz wygrał oes, ale zdołał odrobić jedynie półtorej minuty. Wykorzystał jednak fakt, że problemy techniczne z silnikiem (wyciek oleju) miał - zajmujący dotąd drugą lokatę - David Fretigne, i w klasyfikacji generalnej awansował o jedno miejsce. Jego szanse na zwycięstwo są czysto teoretyczne. Do mety pozostały już tylko dwa etapy, ale Marc Coma wciąż powtarza, że nie czas jeszcze świętować. Wypadek Sainza jest tego potwierdzeniem.

Pomimo trudnej trasy świetnie zaprezentował się nasz dakarowy debiutant: Jakub Przygoński, który do mety dojechał na 9. miejscu (przez pewien czas plasował się nawet w pierwszej piątce). Swoim rezultatem był nieco zaskoczony: - Cały odcinek bardzo ciężki fizycznie - opowiadał. - Nie miałem siły trzymać motocykla i stać na nim. A na siedząco w ogóle nie dało się jechać. Widocznie inni zawodnicy musieli być tak samo wykończeni jak ja, bo jadąc resztką sił, zająłem bardzo wysoką pozycję. W dodatku pobłądziłem, a mimo to był to bardzo udany dla mnie etap. Bardzo się z tego cieszę.

Mocno zmęczony Jacek Czachor na mecie zameldował się wspólnie z Krzysztofem Jarmużem. Polacy zajęli - odpowiednio - 30. i 29. lokatę. - Miałem bardzo poważny wypadek, aż do tego stopnia, że nie moglem podnieść motocykla - mówił kapitan Orlen Teamu. - Stłukłem żebra i bardzo źle się czułem. Czekałem na Krzyśka Jarmuża aż przyjedzie i mnie pozbiera.

W "generalce" Przygoński awansował na 11. miejsce, Czachor zajmuje 21., a Jarmuż 23. lokatę.

Rywalizacje quadów zwyciężył Marcos Patronelli z przewagą ponad pół godziny nad liderem Josefem Machackiem oraz Hubertem Deltrieu. Rafał Sonik osiągnął metę oesu ze stratą aż dwóch i pół godzin do zwycięzcy. Polak wciąż zajmuje bezpieczną trzecią lokatę w "generalce", a pewnym liderem jest Machacek.

Wśród załóg ciężarowych, które stanęły na starcie dwunastego etapu, zabrakło niestety polskiej załogi MAN-a: Grzegorza Barana, Izabeli Szwagrzyk i Grzegorza Simona. Ich ciężarówka dachowała na poprzednim etapie, a z dalszej jazdy wykluczyła ich awaria silnika. Etap jak zwykle stał pod znakiem rywalizacji dwóch zawodników Kamaza: Vladimira Chagina i Firdausa Kabirova oraz kierowcy Ginafa: Gerarda De Rooya. Zwyciężył Chagin (to już jego piąty wygrany oes w tym roku) przed Kabirovem i De Rooyem. Rosjanie znów zamienili się miejscami w "generalce" i to obecnie Chagin jest liderem, ale z minimalną przewagą półtorej minuty nad Kabirovem. De Rooy traci do kierowców Kamaza już blisko godzinę.

Więcej off-roadowych relacji na TERENOWO.PL ?

Copyright © Agora SA