Rajd Dakar: Sainz i Coma pewni swego?

Wtorkowy "Etap Królewski" rajdu Dakar był zapowiadany jako najdłuższy i najtrudniejszy w tegorocznej edycji. Rozległe piaski gorącej Atakamy, a przede wszystkim "diabelski" dystans 666-kilometrów miały zadecydować o końcowej klasyfikacji. Trudności faktycznie były duże, ale organizatorzy postanowili nieco oszczędzić zawodników i skrócili trasę o 200 kilometrów. W rezultacie obyło się bez większych niespodzianek.

Przedsionek piekła ?

Serca polskich kibiców zamarły jednak, gdy jadący przez większość etapu w czołówce Krzysztof Hołowczyc nagle gdzieś się zawieruszył na trasie, a coraz większa liczba zawodników zaczęła wyprzedzać go w klasyfikacji oesu. Jak się okazało, na jednej z ogromnych wydm w Nissanie Polaka awarii uległ napęd na tylne koła. - Urwała się końcówka wału - opowiadał "Hołek". - Musiałem rozmontować pół samochodu, żeby rozebrać ten wał. Zdjąć wszystkie płyty, zdemontować z tylnego mostu osłony. Po prostu dobrać się do całości, żeby wymienić tę małą końcówkę. Straciliśmy ponad półtorej godziny. Na szczęście udało nam się to zrobić, choć połamał się jeszcze podnośnik.

Polak zameldował się na mecie ze stratą blisko dwóch i pół godzin. Przygoda kosztowała go niestety jedno miejsce w klasyfikacji generalnej. Wyprzedził go Norweg Ivar Tollefsen jadący niemal identycznym Nissanem Navara.

Początek etapu należał do kierowcy BMW - Orlando Terranovy, który był najszybszy na dwóch pierwszych punktach kontroli. Na 180. kilometrze Argentyńczyk popełnił jednak błąd. Zasugerował się śladami motocyklistów i zaatakował wydmę, która nagle się urywała. Auto spadło kilka metrów dół i poważnie rolowało. Zniszczona klatka bezpieczeństwa nie pozwoliła mu już kontynuować jazdy (poważny wypadek na etapie miał również motocyklista Cristobal Guerrero, który w stanie śpiączki został przetransportowany do szpitala).

Na prowadzenie wysunął się Amerykanin Robby Gordon, którego Hummer z napędem na tylne koła i olbrzymim skokiem przedniego zawieszenia świetnie sobie radził na pustynnych wydmach. Za jego plecami nieustannie czaił się jednak Carlos Sainz, który rzutem na taśmę na ostatnich kilometrach wysunął się na prowadzenie i ostatecznie wygrał z przewagą 21 sekund nad Gordonem. - Ostatnie 30 kilometrów były najtrudniejsze - mówił na mecie "El Matador". - To były ogromne wydmy, camel grass i bardzo trudna nawigacja. Istne szaleństwo. To wspaniałe wygrać kolejny etap i zwiększyć prowadzenie w rajdzie. Ale dziś sukcesem było już samo dotarcie do mety bez większych problemów.

Drugie i trzecie miejsce w klasyfikacji utrzymali kierowcy Volkswagena: Mark Miller i Giniel de Villiers, który stracił ponad 20 minut, zakopując się niedaleko mety. Nie udała się próba odrobienia strat Naniemu Romie, który do Sainza traci już przeszło godzinę i 13 minut. - Nie patrzę teraz na klasyfikację - deklaruje ostatni na placu boju kierowca Mitsubishi. - Jeśli nie zdobędziemy miejsca na podium, to czy to będzie czwarte, czy piąte miejsce jest mi wszystko jedno. Po prostu musimy robić swoje i jechać dalej. Dziś cieszę się, że dotarłem do mety. Silnik mógłby lepiej funkcjonować pod względem mocy, ale nie musieliśmy się zatrzymywać i bez większych kłopotów ukończyliśmy etap.

Rywalizacja wśród motocyklistów rozpoczęła się od pojedynku Cyrila Despresa i Marka Comy. Francuz liczył na choć częściowe odrobienie strat do Hiszpana, który jednak nie ryzykował i przykleił mu się do koła. W myśl powiedzenia, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, etap wygrał "niechcąco" Jordi Viladoms, którego podstawowym zadaniem jest asekurowanie... Comy. Jego kolega wraz z Despresem w międzyczasie pobłądzili jednak i wspólnie nadrobili wiele kilometrów. Despresowi udało się nieco uciec, ale kilkuminutowy zysk w obliczu jego półtoragodzinnej straty w klasyfikacji generalnej miał niewielkie znaczenie.

Bardzo dobrze na Etapie Królewskim zaprezentował się motocyklista Orlen Teamu Jakub Przygoński. - Lubię jeździć po piasku, więc ten etap sprawiał mi ogromną przyjemność - mówił na mecie, ciesząc się z 11. czasu. - W połowie odcinka miałem poważną wywrotkę przy 70 km/h. Uślizgnęło mi się koło na kamieniu. Trochę pogiąłem motocykl, ale na szczęście nic mi się nie stało. Od tego momentu jechałem coraz szybciej i coraz pewniej się czułem. W pewnym momencie było bardzo ciężko. Jechaliśmy na kompas, trzeba było znaleźć way point i "złapać" go na kompas. Ten punkt był ustawiony na szczycie góry. Ja podobnie jak inni zawodnicy zjechałem na drugą stronę, ale zobaczyłem, że muszę wrócić. Góra była taka wysoka, że trzeba było podjeżdżać przez sześć-siedem kilometrów. Widziałem, że jeden z zawodników nie mógł podjechać nawet przy prędkości 150 km/h. Ja pojechałem trochę inaczej, zygzakiem na trzecim biegu. Przez jakieś dziesięć minut nie odpuszczałem gazu i powoli piąłem się do góry w tym kopnym piasku. Udało się, ale było bardzo ciężko.

Jacek Czachor uplasował się na 16. pozycji, również mając kłopoty z zaliczeniem way pointa, o którym wspominał Przygoński. Obaj Polacy wciąż klasyfikowani są wysoko: na 13. i 14. pozycji w "generalce". Problemy z punktem nr 32 miał również Krzysztof Jarmuż. - Zaliczenie go zajęło mi 20 do 30 minut - opowiadał. - Dziś moje ręce są strasznie obolałe. Przez ostatnie dwadzieścia kilometrów po wydmach jechałem non stop zygzakiem.

Motocyklista Hondy plasuje się obecnie na 28. pozycji w "generalce".

W klasie quadów sytuacja jest bardzo stabilna. Nieustannie prowadzi Josef Machacek, który ma bezpieczną przewagę ponad dwóch i pół godzin nad Marcosem Patronellim. Trzecie miejsce z szansą na historyczny sukces ma Rafał Sonik, który ma dwie i pół godziny straty do Patronelliego i blisko pięć godzin przewagi nad Oldrichem Braziną.

Rywalizacja ciężarówek na dziesiątym etapie również obyła się bez niespodzianek. Zwyciężył kierowca Kamaza Vladimir Chagin, do którego niecałe dwie minuty stracił Gerard De Rooy jadący Ginafem . Miejsce trzecie zajął kolejny rosyjski Kamaza z Firdausem Kabirovem za kierownicą. W rajdzie prowadzi Kabirov, do którego 14 sekund (!) traci Chagin. Trzecie miejsce z półgodzinną stratą zajmuje De Rooy. O losach załogi Grzegorza Barana nie ma informacji, co oznacza, że Polacy zapewne wciąż są w grze.

Trudności dziesiątego etapu spowodowały, że organizatorzy postanowili odwołać środowy odcinek, który również mógł mieć spory wpływ na końcową klasyfikację rajdu. Zawodnicy mieli ścigać się na wysokości 4700 m n.p.m. Do rozegrania pozostały więc tylko trzy oesy, w tym już tylko jeden bardzo trudny - 545-kilometrowy w przedostatnim dniu rajdu. Czy to oznacza, że Sainz, Coma, Machacek i kierowcy Kamaza mogą czuć się zwycięzcami? Jeśli ominą ich awarie, wiele na to wskazuje...

Więcej off-roadowych informacji na TERENOWO.PL ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA