Piłkarze Udinese dostali w kość, ale na Lecha mają być gotowi

Udinese wciąż gra słabo, ale do pierwszego meczu z Lechem Poznań jest jeszcze ponad miesiąc i nie ma żadnej gwarancji, że podopieczni Pasquale Mariniego w połowie lutego będą w równie kiepskiej formie. Ani że Marini wciąż będzie trenerem drużyny z Udine.

Rywal Lecha w Pucharze UEFA na dziś jest najgorszym zespołem w Serie A, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę obecną dyspozycję. Z 23 zdobytych punktów, Udinese tylko trzy zgarnęło w dziewięciu ostatnich meczach (trzy remisy, sześć porażek) i z fotela lidera ligi spadło na 12. pozycję. Mimo to w czasie krótkiej świątecznej przerwy w klubie nikt nie wykonywał nerwowych ruchów. - Kontrakt trenera Marino wciąż jest ważny. Mam do niego zaufanie - ogłosił właściciel Udinese Gianpaolo Pozzo. Tym samym zaprzeczył plotkom, że nowym szkoleniowcem zespołu będzie Roberto Donadoni, były selekcjoner reprezentacji Włoch. Ale po niedzielnym remisie 1:1 z Sampdorią Genua, wywalczonym zresztą w kiepskim stylu, włoska prasa nie przestaje spekulować na temat zwolnienia Marino.

Pozzo wierzy, że trener będzie w stanie wrócić z drużyną do czołówki i Udinese zagra w pucharach także w przyszłym sezonie. W klubie nie ma jednak wielkiej presji na wynik. Świadczy o tym choćby mała aktywność na rynku transferowym. Zimą sprowadzono tylko 24-letniego duńskiego pomocnika Nikiego Zimlinga, zresztą za darmo. Udinese nie chce za to pozbywać się żadnego gracza i odrzuca propozycje sprzedaży Gokhana Inlera, który jest liderem drugiej linii. O tym, ile znaczy Szwajcar dla drużyny, można było przekonać się w niedzielę, gdy zabrakło go - pauzował za kartki podobnie jak Mauricio Isla.

Pojedynek na Stadio Friuli był słaby. Udinese, które jesienią zachwycało ofensywnym futbolem, w niedzielę zagrało bardzo bojaźliwie, mimo że przeciwnik, Sampdoria to 14. zespół ligi, który na dodatek niezbyt radzi sobie na wyjazdach. Było widać, że przedświąteczna lekcja, której Udinese udzielili piłkarze Milanu (5:1), zrobiła swoje. Po dwóch kwadransach słabiutkiej gry osamotniony w ataku Fabio Quagliarella wymownymi gestami zaczął domagać się od kolegów, by ci pomogli mu naciskać na rywali. Udinese grało pasywnie, więc nie dziwi mała liczba sytuacji podbramkowych - właściwie gdyby nie wrzutki po stałych fragmentach gry, Udinese nie stwarzałoby ich w ogóle. Jakiekolwiek sensowne akcje gospodarzy szły lewym skrzydłem, gdzie nieźle współpracowali Aleksandar Luković i kapitan drużyny Antonio Di Natale. Serb doznał jednak kontuzji kostki i jeszcze przed przerwą został zmieniony.

W 54. min do Udinese po raz pierwszy uśmiechnęło się szczęście. Marco Padalino z Sampdorii dostał piłką w głowę we własnym polu karnym, ale Simone Pepe trafił z bliska w bramkarza. W drugim przypadku, w 62. min kiks Di Natale pozwolił gospodarzom wyrównać w ogromnym zamieszaniu podbramkowym, zaledwie pięć minut po stracie gola. - Zasłużyliśmy na zwycięstwo - stwierdził trener genueńczyków Walter Mazzarri. - Patrząc na liczbę stworzonych sytuacji, straciliśmy dwa punkty.

Marino też uznał po meczu, że jego zespół mógł wygrać, a sama gra daje mu powody do optymizmu. Jeszcze przed meczem Włoch zdradził, że podczas krótkiego obozu na początku stycznia zarządził naprawdę ciężkie treningi. Gracze Udinese mają więc prawo być nieco przemęczeni - a Marino przypuszcza, że do optymalnej formy fizycznej wrócą za dwa-trzy tygodnie. Zatem jeszcze przed przyjazdem do Poznania.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.