Aksel Lund Svindal, lider PŚ, opowiada o powrocie na stok

- Pojechałem do kliniki w Vail, spotkałem się z pielęgniarkami i lekarzami. Jeszcze raz im podziękowałem za opiekę po wypadku i zaprosiłem na zawody. Możecie sobie wyobrazić, jakie mieli miny, kiedy wygrałam. To chyba była najlepsza reklama szpitala w Vail w całej jej historii - opowiada Aksel Lund Svindal, lider alpejskiego Pucharu Świata

Reich wygrał slalom w La Molina ?

Śmierć zajrzała w oczy 26-letniemu Svindalowi niemal dokładnie rok temu, gdy przewrócił się na treningu do zjazdu w amerykańskim Beaver Creek. Zdobywca Kryształowej Kuli za poprzedni sezon i ówczesny lider PŚ stracił równowagę po jednym ze skoków, mknąc po trasie Birds of Prey 120 km/godz. Norweg przekoziołkował kilkanaście razy, skutki zderzenia ze zbitym na kamień śniegiem były makabryczne: miał poważne uszkodzenia twarzy, wstrząśnienie mózgu, stracił kilka zębów, złamał też żebra, ale najgorsza była 15-centymetrowa rana w udzie od krawędzi narty. W klinice w Vail Svindal przeszedł trwającą kilka godzin operację, ale nie było wiadomo, czy uda mu się wrócić do ścigania na poziomie PŚ.

Tydzień temu Norweg znów wystartował w Beaver Creek. Na trasie Birds of Prey wygrał zjazd, a dzień później zwyciężył w supergigancie i został liderem PŚ!

Po zawodach w Val d'Isere utrzymał prowadzenie.

- To, czego dokonał Aksel, jest niebywałe. Coś takiego chyba nigdy wcześniej nie wydarzyło się w narciarstwie. Owszem, bywały już powroty po kontuzjach, ale nie takie szybkie i nie w takim stylu - mówi "Gazecie" Marius Arneson, główny trener norweskiej kadry. - Aksel po wypadku tak naprawdę na nowo uczył się jeździć na nartach. Jak dziecko opanowywał wszystkie podstawowe ruchy. Ustawialiśmy mu na nowo sylwetkę, ułożenie wszystkich części ciała. To trwało jakieś 20 dni. Cały powrót Aksela był robiony metodą "małych kroczków". Aksel miał więc pierwszy raz na śniegu, pierwszy raz zjechał slalom, pierwszy zjazd, aż na koniec znów był narciarzem - opowiada Arneson.

Svindal podczas rehabilitacji praktycznie nie ruszał się z Norwegii. Spędził bardzo dużo czasu w centrum olimpijskim w Oslo pod okiem różnych specjalistów. - Ważne było też to, że pierwsze kroki na śniegu stawiał w pobliżu rodzinnej miejscowości. To miało znacznie psychologiczne. Aksel nigdy nie wydobyłby się z tego, co go spotkało, gdyby nie silna psychika. Wiedzieliśmy jednak, że jest silny. Pokazał to choćby w zawodach kończących sezon 2006/07 w Lenzerheide, gdy wytrzymał presję i obronił przewagę nad Benjaminem Raichem w klasyfikacji generalnej - podkreśla Arneson.

Od stycznia Svindal był już pod opieką trenerów z kadry, choć wtedy nie mógł jeszcze nawet dobrze chodzić. - Można powiedzieć, że nikt nie zaczął sezonu tak wcześnie jak my. Dlatego teraz Aksel jest na czele - uśmiechnął się norweski trener.

Mało kto zdaje sobie sprawę, że po wypadku Svindal schudł aż 15 kilogramów. Zmniejszyła się masa mięśniowa. Jej odbudowa była bardzo trudna, ale udała się i Aksel znów jest w takiej formie jak przed wypadkiem.

Zapytałem Arnesona o porównanie Svindala z Lasse Kjusem i Kjetilem Andre Aamodtem, czyli wielkimi poprzednikami w kadrze, ale trener szybko uciął temat: - Nie lubię porównywać sportowców. Oni mieli swój czas, teraz jesteśmy w innym momencie. Aksel dokonał czegoś niesamowitego, bo rok po wypadku jest tam, gdzie był, czyli na czele Pucharu Świata. Ale nie jestem czarodziejem, nie pytajcie mnie, czy znów wygra i co będzie za pięć lat - powiedział Arneson.

Spodziewał się pan, że wróci po wypadku tak szybko?

Aksel Lund Svindal: Gdy tylko odzyskałem przytomność, wiedziałem, że znów będę chciał wrócić do dawnego poziomu, że będę chciał walczyć o najwyższe miejsca. Ale myślałem, że na początek sukcesem będą lokaty w pierwszej dziesiątce. W Beaver Creek czułem się dobrze, normalnie trenowałem, ale to, co się stało, przeszło wszystkie oczekiwania.

Dlaczego tak ważna była dla pana walka o najwyższe lokaty?

- Bo generalnie nie satysfakcjonuje mnie bycie na mecie 27. Jasne, wtedy też możesz walczyć, starać się przebić do dwudziestki, to wciąż jest rywalizacja, ale jednak to nie to samo co walka o podium. Serce inaczej wtedy bije, a uczucie, gdy masz na mecie pierwszy czas i potem już tylko czekasz, aż zjadą pozostali, jest nieporównywalne z niczym. To była dla mnie wielka motywacja do powrotu.

Czy dzięki wypadkowi stał się pan silniejszy?

- Tak. Myślę, że takie bolesne doświadczenia potrafią wzmocnić człowieka bardziej niż np. kilka zwycięstw czy udane treningi.

Czy Svindal sprzed wypadku różni się czymś od tego po?

- W zasadzie nie. Może trochę gorzej jeżdżę giganty, ale myślę, że to z czasem przejdzie. W konkurencjach technicznych nie mogę jeszcze do końca odnaleźć dawnego rytmu. W szybkościowych już go znalazłem.

Nie denerwuje pana ciągłe opowiadanie o wypadku i powrocie na stok?

- Na razie nie. Nie mam żadnych problemów z powrotem do chwili wypadku. Sam wiele razy oglądałem go potem na wideo. Wniosek jest taki, że bardzo małe błędy mogą spowodować bardzo groźne wypadki. Moja wina była ewidentna. Kiedy teraz byłem w Beaver, pojechałem do kliniki w Vail, spotkałem się z pielęgniarkami i lekarzami. Jeszcze raz im za wszystko podziękowałem i zaprosiłem na zawody. Możecie sobie chyba wyobrazić, jakie mieli miny, kiedy wygrałam. To chyba była najlepsza reklama kliniki w Vail w jej historii (śmiech).

Na razie jest pan na szczycie, ale czy już w tym sezonie da pan radę walczyć o kolejną Kryształową Kulę?

- Mam nadzieję. Przed startem sezonu niektórzy wymieniali mnie w gronie faworytów. Wtedy sam w to nie wierzyłem, a teraz sam już nie wiem, co myśleć. Jeśli nie wygram klasyfikacji generalnej, nie będę jednak rozczarowany, w tym sezonie najważniejszy jest dla mnie sam powrót do ścigania się na najwyższym poziomie.

Gdyby miał pan wybrać między tytułem mistrza świata a zwycięstwem w klasyfikacji generalnej PŚ...

- Wybrałbym to drugie. Puchar Świata jest największym zaszczytem dla narciarza, mistrzostwa to tylko jeden wyścig.

Zimowe relacje Eurosportu ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA