Michał Rutkowski, Paweł Wujec: Opowieść wigilijna

Michał Rutkowski, Paweł Wujec: Opowieść wigilijna

Kiedy 8 marca 1996 roku Jeff Van Gundy został trenerem New York Knicks, nikt nie oczekiwał, że jego kariera potrwa tak długo. Miał posłużyć jako mięso armatnie - dokończyć nieudany sezon po Donie Nelsonie, a latem ustąpić pola komuś bardziej doświadczonemu. W końcu miał tylko 34 lata, nigdy nie grał w NBA, wyglądał jak urzędnik niższego szczebla i zapowiadał się na wiecznego asystenta. Ale już dwa dni później poprowadził Knicks do fantastycznego zwycięstwa 104:72 nad Chicago (najwyższa i jedna z dziesięciu tylko porażek Bulls w całym sezonie). A udana końcówka sezonu spowodowała, że przedłużono z nim kontrakt. Szybko zyskał opinię jednego z największych fachowców w NBA. Poprowadził Knicks do 248 zwycięstw, co roku awansował z nimi do playoffs. W zeszłym tygodniu Jeff Van Gundy nieoczekiwanie zrezygnował z posady trenera Knicks.

Natychmiast pojawiły się przeróżne spekulacje: Van Gundy zastąpi Pata Rileya w Miami. Van Gundy zastąpi Mo Cheeksa w Portland. Van Gundy'ego wygryźli zawodnicy, którzy już nie mogli wytrzymać jego humorów. Van Gundy'ego wygryzł syn właściciela Knicks. Ale przyczyna odejścia malutkiego trenera, który wyglądem przypomina człowieka będącego na skraju załamania nerwowego (podkrążone oczy, spuszczona głowa wiecznie schowana w dłoniach), jest dużo prostsza - Van Gundy chce po prostu więcej czasu poświęcić rodzinie.

Moment podjęcia decyzji był rzeczywiście zaskakujący. Po nieudanym początku sezonu Knicks zaczynali wreszcie łapać rytm i wygrali pięć z ostatnich sześciu meczów. Van Gundy jednak wciąż kręcił nosem. Narzekał, krytykował, pouczał. Na dzień przed ogłoszeniem decyzji zrobił zawodnikom awanturę podczas treningu, zarzucając brak zaangażowania i nieprofesjonalne podejście do zawodu. Opuścił halę, trzaskając drzwiami.

Nasz bohater był po prostu zmęczony. Posada trenera New York Knicks jest związana z większymi oczekiwaniami i większym stresem niż chyba jakakolwiek inna. Van Gundy już raz był o krok od utraty pracy - w 1999 roku dziennikarze przyłapali pracodawcę trenera Dave'a Checkettsa na potajemnych negocjacjach z Philem Jacksonem. Van Gundy'ego ocalił cudowny rzut Alana Houstona w ostatniej sekundzie decydującego meczu z Miami. Później Knicks awansowali do wielkiego finału ligi i trener został bohaterem Nowego Jorku.

A jednak im dłużej trwała przygoda Van Gundy'ego z Knicks, tym bardziej była męcząca. Van Gundy miał dość pracodawców, którzy namawiali go, by sponsorzy Knicks mogli uczestniczyć w treningach. Kłócił się z nowym menedżerem Scottem Laydenem, który - nie wiedzieć czemu - ściągnął do drużyny kolejnych przeciętniaków. Chciał dostać zgodę na podjęcie rozmów z Portland - nie dostał jej. Liczył na przedłużenie kontraktu i na podwyżkę - nic z tego. Chroniczny ból pleców przedwcześnie zakończył karierę jednego z ulubieńców trenera Larry'ego Johnsona.

11 września w World Trade Center zginął bliski przyjaciel Van Gundy'ego ze studiów Farrell Lynch. Van Gundy bardzo przeżył śmierć przyjaciela i bardzo się zmienił. Częściej mówił o swojej rodzinie i sześcioletniej córce Mattie. Zrobił się dużo bardziej uczuciowy i nostalgiczny. Po porażce w Phoenix w Święto Dziękczynienia zaproponował nowojorskim dziennikarzom, żeby zabrali się do domu samolotem czarterowym razem z drużyną. Na obawy, że będzie to trochę niezręczne, odpowiedział: "To bez znaczenia. Najważniejsze, że spędzicie wieczór razem ze swoimi rodzinami". Wory pod oczami były coraz większe, mina coraz bardziej nieszczęśliwa. Aż wreszcie zrezygnował. Będzie go to kosztowało 6,5 mln dol., bo tyle mu zostało do końca kontraktu.

Van Gundy tłumaczył dziennikarzom: "Chcę robić coś więcej. Tytuł trenera Knicks nie jest porównywalny z takimi tytułami, jak syn, brat, przyjaciel. To nie znaczy, że nie kocham koszykówki. Kocham. I kocham New York Knicks. Ale wiecie co? Nic nie trwa wiecznie. (...) Poświęciłem się swojej pracy całym sercem. Nie mam żadnych zainteresowań. Przez 24 godziny dziennie koncentruję się na koszykówce. Nie umiem inaczej. Z punktu widzenia pracodawcy to pewnie zaleta. Ale cierpią na tym moja rodzina i moje zdrowie. A nie chciałbym być jednym z tych ludzi, którzy umierają w wieku 45 lat i jedyne, co potrafią o nich powiedzieć ich najbliżsi przyjaciele, to: nikt nie pracował tak ciężko jak on. (...) Muszę zrobić krok w tył i odetchnąć, po raz pierwszy od 13 lat. Kiedy powiedziałem o tym mojej sześcioletniej córeczce, zapytała: czy to znaczy, że będziemy teraz razem jadać obiad? Myślę, że podjąłem właściwą decyzję". Wprawdzie dziennikarze spekulują, że Van Gundy długo z dala od koszykówki nie wytrzyma, ale na razie trener zapisał się na... kurs sztuczek magicznych.

Van Gundy nie dał Nowemu Jorkowi upragnionego tytułu. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że jego przygoda z New York Knicks zakończyła się happy endem. Boże Narodzenie rodzina Van Gundych spędzi razem.

Kronika towarzyska

Rezerwowy center Golden State Marc Jackson rozgrywa fenomenalny sezon. Zdobywa średnio 20 punktów, 12 zbiórek i 6 asyst. Niestety, takie statystyki Jackson osiąga, grając sobą w NBA Live 2002. "Bardzo to lubię. Gdybym w normalnej NBA grał dłużej, osiągałbym podobne wyniki" - mówi. Jackson na parkiecie pojawia się bardzo rzadko. Zdobywa 3,5 pkt., 1,5 zbiórki, 1,2 asysty w 6 minut. Życzymy powodzenia.

Ron Artest został przez władze klubu Chicago Bulls ukarany grzywną 500 dol. za złamanie zasad dotyczących standardów ubioru. Kontuzjowany Artest zamiast garnituru założył gustowny dresik. "Nie przyszedłem do NBA po to, żeby kupować garnitury. Mam dużą rodzinę, o którą muszę zadbać. Nie zamierzam wydawać kasy na garnitury za kilkaset dolarów". Teraz Artest nie ma ani dolarów, ani garnituru.

Center Cleveland Zydrunas Ilgauskas, który prawie co roku łamie nogę, powrócił na parkiet po raz kolejny. Jak się czuje jego lewa stopa? "Na tyle dobrze, na ile może się czuć stopa, w której znajduje się siedem śrub" - odpowiada sam zainteresowany.

Niezłe numery

12,8 mln, 21,5 mln, 25 mln dol. - tyle będzie zarabiał przez najbliższe trzy lata skrzydłowy Portland Shawn Kemp. Gra średnio 12 minut na mecz. Jak tak dalej pójdzie, to za dwa lata Kemp będzie otrzymywał 25 tys. dol. za każdą minutę pracy.

Bohater tygodnia

Dirk Nowitzki z Dallas Mavericks. W tym sezonie już sześciokrotnie skręcał kostkę. Raz zdarzyło mu się to podczas zakładania butów. Ostatnio znowu nastąpił na stopę kolegi z drużyny Juwana Howarda. "Trudno jest wyzdrowieć, skoro ciągle się depcze po nogach innych ludzi" - oznajmił rozgoryczony Nowitzki.

Złota myśl

"Zrobiliśmy zwrot o 360 stopni" - skrzydłowy New Jersey Kenyon Martin o sukcesach Nets po przyjściu do drużyny Jasona Kidda.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.