Idiotyczne przepisy zahamowały karierę utalentowanego hokeisty

Dwa śląskie kluby pokłóciły się o Błażeja Salamona. Polonia Bytom twierdzi, że GKS Tychy gra nieczysto i ma w Polskim Związku Hokeja na Lodzie swojego ?adwokata?, który żongluje przepisami niekorzystnymi dla zawodnika.

To mógł być przełomowy sezon w karierze młodego hokeisty. 21-letni wychowanek Polonii latem dołączył do drużyny GKS-u i rozpoczął rozgrywki w dobrym stylu. Strzelał gole, został powołany do reprezentacji. Fachowcy powtarzali, że to najlepszy transfer tyskiego klubu ostatnich lat.

Sielanka trwała jednak tylko kilka tygodni. Problemy finansowe GKS-u i denerwujące oczekiwanie na wypłatę pensji spowodowały, że Salamon postanowił rozwiązać kontrakt i wrócić do Bytomia.

Sytuacja wydawała się oczywista. Związkowe przepisy świadczą na korzyść zawodnika - "Klub nie płaci ci przez co najmniej dwa miesiące? Może odejść". Mijają jednak tygodnie, a Salamon wciąż siedzi na trybunach. - Jestem zły. Dlaczego nie mogę grać?! Ostatnie pieniądze dostałem za lipiec! Przecież nawet w kontrakcie mam zapisane, że jak mi nie zapłacą przez dwa miesiące, to mogę odejść! Może w PZHL-u nie potrafią czytać przepisów, które sami ustanowili? - denerwuje się hokeista.

Dla Polonii powrót utalentowanego zawodnika to niezwykle istotna sprawa. Bytomski zespół to murowany kandydat do spadku, z Salamonem w składzie jego szanse na skuteczną rywalizację rosną. - Przepychanki trwają już ponad miesiąc, a Błażej czeka. Czy polski hokej stać na stratę tak utalentowanego zawodnika? - pyta Mariusz Wołosz, działacz bytomskiego klubu.

Działacze GKS-u przyznają, że są winni Salamonowi pieniądze, ale też twierdzą, że jego kontrakt jest wciąż ważny. Więcej, wysłali do PZHL-u pismo z prośbą o zawieszenie hokeisty w prawach zawodnika.

Skąd taka różna interpretacja przepisów? - Salamon jest ofiarą swojego działania na oślep. Faktem jest, że GKS mu nie płacił, ale to nie dawało mu jeszcze prawa, by - ot tak sobie - rozwiązać kontrakt. Przede wszystkim musiał złożyć tzw. wezwanie do zapłaty do Związkowego Sądu Polubownego PZHL-u. Tymczasem on najpierw jednostronnie rozwiązał kontrakt, a potem zaczął dopiero korespondować z klubem - mówi Krzysztof Zawadzki, przewodniczący Wydziału Gier i Dyscypliny PZHL-u, który zajmuje się tą sprawą.

Zawodnik w końcu wysłał wspomniane pismo, ale zdaniem Zawadzkiego znowu popełnił błąd. - Wysłał je do klubu, a nie do PZHL-u. Na piśmie znajduje się co prawda zapis "do informacji PZHL-u", ale to za mało - dodaje. Konsekwencje są takie, że WGiD poinformował Polonię i zawodnika, że "umowa Salamona z GKS-em wciąż obowiązuje, a kontrakt jest ważny". - Ręce opadają - nie kryje bezsilności Wołosz.

Tyski klub postawił trzy finansowe warunki, które miał spełnić Salamon, żeby uwolnić się od GKS-u. Zawodnik miał zwrócić 4 tys. zł za sprzęt, ponad 2 tys. zł za korzystanie z mieszkania i 8 tys. zł kosztów transferu (m.in. pierwsza rata za wypożyczenie zawodnika).

- Komuś może się wydać dziwne, że chcemy tymi kosztami obciążyć zawodnika, ale proszę zrozumieć, że gwarantuje nam to umowa, jaką z nim zawarliśmy. Salamon chciał zerwać kontrakt, nie dopełniając związkowych przepisów, i musi ponieść tego konsekwencje - twierdzi Karol Pawlik, dyrektor tyskiego klubu.

Salamon zapłacił już za sprzęt, a tyski klub zrezygnował z roszczeń za wynajem mieszkania. Pozostało spornych 8 tys., czyli mniej więcej tyle, ile tyski klub jest winny zawodnikowi. - W myśl przepisów GKS powinien najpierw zapłacić zawodnikowi, a ten potem zwrócić pieniądze - mówi Zawadzki.

Działacze Polonii twierdzą, że takie rozwiązanie to jawna kpina. - Pan Zawadzki zachowuje się, jakby był adwokatem GKS-u! - grzmi Adam Fras, prezes bytomskiego klubu. - Już to słyszałem. Także to, że sprzyjam tyskiemu klubowi, bo na ostatnim zjeździe byłem delegatem GKS-u. To bardzo krzywdzące. Decyzji nie podejmuję przecież sam, tylko razem z innymi członkami wydziału - mówi Zawadzki. - Zgadzam się, że przepisy akurat w tej sprawie nie są najszczęśliwsze. Zaręczam jednak, że nie ma tygodnia, żebyśmy nie pracowali w PZHL-u nad uproszczeniem procedur - dodaje.

Sprawą ma się teraz zająć Komisja Odwoławcza PZHL-u. - By tak się stało, będziemy musieli zapłacić kolejne 3 tys. zł! - denerwują się działacze Polonii. Irytacji nie kryje też sam hokeista. - Chcę odzyskać swoje pieniądze. Jeżeli będzie trzeba, to pójdę do sądu. Już rozmawiałem na ten temat z adwokatem - kończy.

Copyright © Agora SA