1:2 Lecha w Moskwie

Choć poznański Lech uległ w mroźnej Moskwie ekipie CSKA tylko jednym golem, to jednak uzyskanie lepszego wyniku z utytułowanymi Rosjanami było niemal niewykonalne

CSKA Moskwa to rywal, który od początku uznawany był za najsilniejszy zespół grupy Pucharu UEFA, w której występuje Lech Poznań. Kiedy okazało się, że poznaniacy mają z nim grać na wyjeździe, nikt nie dawał im większych szans. I Lech mógł w sumie liczyć na wyjście z grupy bez punktów z Moskwy, gdyby wygrywał mecze u siebie. Jednak pierwsze spotkanie fazy grupowej z francuskim AS Nancy tylko zremisował i sam utrudnił sobie zadanie. Teraz punkty w Moskwie były mu potrzebne.

I prawie nierealne do zdobycia. W końcu CSKA Moskwa - zdobywca Pucharu UEFA z 2005 r., który stracił tylko dwóch graczy z tamtego zespołu - pokonywało zespoły silniejsze niż "Kolejorz". Po wygranych 3:0 z Deportivo La Coruna i 3:1 z Feyenoordem Rotterdam awans moskiewskich wojskowych był niemalże pewien.

To jeden z powodów, dla których mecz CSKA z Lechem wzbudził w Moskwie niezbyt duże zainteresowanie miejscowych fanów. Na wielkim stadionie Łużniki zjawiło się zapowiadane 10-15 tys. kibiców CSKA, stłoczonych na łuku, przed którym w 1980 r. Władysław Kozakiewicz pokazywał radzieckiej widowni, gdzie się zgina dziób pingwina. Dla rozpieszczonych meczami w Lidze Mistrzów i pucharach Rosjan pojedynek z Lechem był atrakcją raczej średnią.

Dotarli za to do Moskwy liczni kibice "Kolejorza", ale i oni tonęli na tle ogromu łużnickiego molocha - do Rosji pojechało 350 osób w szalikach Lecha. A fani CSKA, niczym radziecka widownia olimpijska z 1980 r., skandowali pod adresem Lecha wulgarne epitety. Fani z Polski nie pozostali dłużni.

Trener Franciszek Smuda nie żartował - ustawił Lecha przeciw CSKA bardzo ofensywnie. Zdecydował się na grę Roberta Lewandowskiego i Hernana Rengifo równocześnie od pierwszej minuty. - Szczególnie ważne zadanie jest przed Rengifo, bez którego atak Lecha w ogóle nie istnieje - tłumaczył Smuda, który zaskoczył niemal wszystkich. W chwili, gdy tak wiele mówi się o takich gwiazdach "Kolejorza" jak Robert Lewandowski czy Semir Stilić, to właśnie Peruwiańczyka Smuda nazwał "najlepszym transferem dokonanym przez Lecha w ostatnich trzech latach". Rengifo miał w Moskwie nie tylko czatować na okazje pod bramką CSKA, ale samemu je wypracowywać. Nękać obrońców krasnoarmiejców, którzy uchodzą za najsłabszą formację w swym zespole.

Ponieważ w wyjściowym składzie nie było ani Piotra Reissa, ani Bartosza Bosackiego, ani kontuzjowanego Rafała Murawskiego, który został w Polsce, kapitanem "Kolejorza" w meczu w Moskwie był Grzegorz Wojtkowiak. Przed nim stanęło też trudne zadanie powstrzymania szarż Jurija Żirkowa, który jest wymieniany wśród kandydatów do Złotej Piłki "France Football".

Sztuczna trawa stadionu na Łużnikach już sama w sobie była śliska i nadawała piłce poślizgu. A jeszcze na dodatek kilka minut przed rozpoczęciem meczu lekko posypał ją śnieg. Kiedy więc już na początku meczu Paweł Mamajew dostał piłkę na nogę ponad 30 metrów od bramki "Kolejorza", nie wahał się i uderzał. Każda zmierzająca po koźle do bramki piłka była groźna i Ivan Turina już po tym strzale wiedział, że musi uważać na takie ataki.

Pierwsze minuty, mające być newralgicznym momentem meczu, wcale nie wyglądały źle dla uważnie grającego i kontrującego Lecha, który w początkowym kwadransie wypracował nawet sytuację sam na sam z Akinfiejewem. A wiele markowych zespołów Rosji i Europy przegrywało mecze z CSKA właśnie na samym ich początku, niczym niedawno Polonia Warszawa w starciu z "Kolejorzem".

Lechici zachowywali jednak spokój, tak przed meczem, jak i na jego początku. Wczoraj przed południem spacerowali po mroźnej i śnieżnej Moskwie; po placu Czerwonym, przy którym mieszkali. Szukali koncentracji, która miała pozwolić im uniknąć błędów na Łużnikach.

Pozwalała, ale do czasu. Po tym niezłym początku, kiedy to lechici skupiali się na odbiorze piłki i szybkim wyprowadzeniu kontr, w końcu zdarzyły im się omyłki. Najpierw trzech poznaniaków, którzy mieli już piłkę na nodze, nie potrafiło jej wyłuskać i wybić. Piłka nieszczęśliwie padła łupem Vagnera Love, a to pociągnęło za sobą fatalne konsekwencje. Kiedy Brazylijczyk podawał do Alana Dżagojewa, akcja CSKA była już nie do zatrzymania. Niezwykle uzdolniony i szybki młody Osetyjczyk z rosyjskiej części tej krainy łatwo zdobył prowadzenie.

Kiedy portugalski sędzia pokazał już, ile doliczy do pierwszej połowy, Jurij Żirkow poszedł w pole karne Lecha rajdem, jakie znamy z boisk Euro 2008. Wykorzystał okazję, przelobował Turinę, który zderzył się z Arboledą i było 2:0. Ten drugi gol kompletnie już ustawiał mecz pod dyktando CSKA.

Lech starał się w środku pola grać to, co umie najlepiej - wymieniać szybkie, nieszablonowe podania. Okazało się jednak, że Rosjanie robią to jeszcze lepiej. Poznaniacy przegrywali walkę w drugiej linii. Nie potrafili rywali zaskoczyć. Tych nieszablonowych zagrań Stilicia było za mało, większość trąciła banałem. Smuda w przerwie wprowadził więc na murawę Tomasza Bandrowskiego, by ten wsparł Bośniaka. Zdjął Peszkę.

Rosjanie górowali umiejętnościami, finezją, luzem w grze. Mocno gnietli i zamykali "Kolejorza" na jego połowie, w kurczowej obronie. Lechici bardzo starali się nie wybijać piłek na oślep, ale często byli do tego zmuszani. Ich niedokładności w wyprowadzaniu kontr też brały się z nacisku rywali. Została ostatnia broń - stałe fragmenty gry.

Semir Stilić w końcu umie doskonale wykonywać rzuty wolne. W 67. min nie uderzył nawet mocno, ale sprytnie. Kilku jego kolegów zrobiło zamieszanie w polu karnym, zmyliło Akinfiejewa tak, że nie dotknięta przez nikogo poza Stiliciem piłka wpadła do siatki.

To była szansa dla Lecha, który nadal miał problemy z naporem CSKA, ale każda kontra zapalała żar w poznaniakach. Rosło też napięcie. Gdy Arboleda zaatakował jednego z Rosjan, na niego z kolei ruszył Vagner Love. W ostatniej minucie Jakub Wilk miał na nodze "piłkę meczową". Po takim samym rzucie wolnym, jak ten, który dał Lechowi gola, trącił piłkę pod polem karnym. Za lekko. Piłkę złapał Akinfiejew, a Wilk załapał się z rozpaczy za twarz...

CSKA Moskwa 2 (2)

Lech Poznań 1 (0)

Bramki: 1:0 Dżagojew (31. min), 2:0 Żirkow (45.), 2:1 Stilić (67.)

CSKA: Akinfiejew - A. Bieriezuckij, Ignaszewicz, W. Bieriezuckij, Grigoriew (70. Rahimić) - Mamajew, Semberas - Krasić, Dżagojew (83. Caner Erkin), Żirkow Ż - Vagner Love Ż

LECH: Turina - Wojtkowiak, Arboleda, Tanevski, Djurdjević - Peszko (46. Bandrowski), Injac, Wilk - Stilić, Lewandowski - Rengifo

Sędzia: Duarte Nuno Pereira Gomes (Portugalia)

Widzów 15 tys.

Dla Gazety:

Ivan Djurdjević

obrońca Lecha

Udało nam się zagrać bardzo dobrze na skrzydłach i zneutralizować tam CSKA. Ale okazało się, że ich akcje środkiem były znacznie groźniejsze. Szkoda tej porażki.

Zlatko Tanevski

obrońca Lecha

Przegraliśmy z CSKA niżej niż Deportivo i Feyenoord, co daje nam dużą motywację na następne mecze. Uwierzyliśmy w to, że nie jesteśmy gorsi niż te zespoły.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.