Jak Barabanow kazał kijem rzucać, czyli żegnaj Fraszko

Toruńscy hokeiści sprzed wielu lat - Marek Górecki, Andrzej Masewicz, Stanisław Byrski - kontra obecni i byli zawodnicy TKH, żużlowcy Unibaksu. W niedzielę wszyscy powalczą w towarzyskim meczu, który jest pożegnaniem z lodem kapitana miejskiego zespołu, Roberta Fraszko.

Na Tor-Torze swój talent hokejowy pokażą m.in. najlepsi żużlowcy Unibaksu, Wiesław Jaguś, Robert Kościecha, Adrian Miedziński. Będzie także Tomasz Wawrzkiewicz, jeszcze niedawno jeden z najlepszych bramkarzy hokejowych w Polsce. Pożegnalny mecz Fraszko - wieloletniego kapitana TKH - rozpocznie się w niedzielę o godz. 17. Wstęp wolny.

Rozmowa z Robertem Fraszko*

Filip Łazowy: Skąd wzięła się pańska miłość do hokeja?

Robert Fraszko: Złożyło się na to kilka powodów. Po pierwsze mieszkałem blisko lodowiska Tor-Tor. Po drugie, mój starszy brat Adam, był hokeistą. Przynosił do domu ochraniacze, sprzęt i kije hokejowe. Mi, jako małemu chłopcu, bardzo się to podobało. Też tak chciałem robić i - śladem brata - zacząłem chodzić na treningi dla hokeistów.

Długo grał pan w hokej. Przez tych kilkanaście lat nie znudziło się uganianie za krążkiem?

- Były chwile zwątpienia. Przede wszystkim wtedy, kiedy za grę nie dostawaliśmy pieniędzy, bo były kłopoty finansowe. Miałem wtedy na utrzymaniu rodzinę, małego synka. Przychodziły myśli, by rzucić hokej i iść do pracy. Pomogła mi wtedy żona, która bardzo mnie wspierała. Podobnie było, kiedy nękały mnie kontuzje. Zamiast grać, chodziłem od lekarza do lekarza. Nie lubiłem patrzeć z trybun jak koledzy sami muszą sobie radzić.

Tych przyjemniejszych chwil było na pewno wiecej.

- Gra w hokej zawsze sprawiała mi dużo radości. Co tu dużo mówić - pokochałem tę dyscyplinę sportu. Najmilej wspominam sezon 1995/1996, w którym z TTH/Metron sięgnąłem po brązowy medal. To były cudowne chwile. Jeszcze kilka lat temu, kiedy w zespole grali m.in. Tomasz Wawrzkiewicz i Tomasz Proszkiewicz mieliśmy silną ekipę. Szkoda, że nie udało się znów stanąć na podium.

Teraz zespół toruński gra coraz gorzej. Dlaczego?

- Nie wiem. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Przyszli dobrzy obcokrajowcy, ale nie trafili z formą, Na pewno nie było to wynikiem złego przygotowania do sezonu przez Mariana Pysza. Sam przez kilka lat ćwiczyłem pod okiem tego szkoleniowca i nigdy nie miałem powodów do narzekań. Do Torunia nikt z dobrych zawodników nie przyjdzie. Nawet jeśli sytuacja finansowa jest stabilna. Żaden z wartościowych graczy nie chce ruszać się z południa. Tam ma swoje życie, swoją rodzinę i nawet większe pieniądze nie są wystarczającym argumentem.

Najzabawniejszy moment w karierze?

- To było bardzo dawno temu, mecz z Unią Oświęcim. Naszemu bramkarzowi pękł kij bramkarski. I trener Borys Barabanow krzyknął w jego kierunku: "Rzuć kij, rzuć kij!". Na ławce rezerwowej siedział wtedy zawodnik, który w ogóle nie brał udziału w grze. Myślał chyba, ze trener mówi do niego - wziął kij od jednego z zawodników i rzucił w kierunku bramkarza. Zauważył to sędzia, który ukarał nas karą dwóch minut. Straciliśmy wtedy bramkę i przegraliśmy mecz. Trener Barabanow żartował po tym spotkaniu: "Jak można zadecydować o porażce w meczu, nie biorąc z nim w ogóle udziału?".

Jest szansa, że hokejowe tradycje rodzinne będą kontynuowane?

- Tak. Zarówno ja, jak i mój brat, mamy synów. Adama jest starszy i już trenuje w zespole TKH. Mój może też będzie grał w hokeja. Jednak to nie jest jeszcze przesądzone. Aby trafić do drużyny seniorów, trzeba wiele pracy. Pamiętam, że gdy byłem młody, z mojej grupy wiekowej przebiłem się tylko ja. Trzeba być wytrwałym i zdolnym do poświęceń.

Z kim najlepiej się panu współpracowało w zespole?

- Myślę, że jest dwóch takich zawodników. Pierwszy z nich - Arkadiusz Burnat, z którym miałem przyjemność grać w Sanoku. Drugim hokeistą jest Bartek Dąbkowski. Pierwsze kroki w zespole seniorów stawiał będąc ze mną w parze. Fajnie nam się razem grało i dobrze się rozumieliśmy. To dobry zawodnik i świetny kolega.

Nie lubiłem walczyć z zawodnikami z Nowego Targu. Zwłaszcza na własnym lodowisku byli zadziorni i bardzo ambitni. Trudno się przeciwko nim grało. Z trenerów najbardziej cenię Mariana Pysza. Zarówno w Gdańsku jak i Toruniu nie miałem zastrzeżeń co do jego pracy, a sam zauważyłem, że najlepiej mi się gra pod jego okiem.

Zawodnikiem już pan nie jest, ale trenerem - tak.

- Szkolimy grupę chłopaków z rocznika 1996/1997. Mam nadzieję, że to nie będzie tylko rok i dłużej będę miał okazję pomagać w rozwijaniu talentów toruńskich hokeistów.

Rozmawiał Filip Łazowy

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.