Serie A: Roma tonie

Powrót wielkiego Juventusu, Roma na dnie, Inter wściekle walczył do ostatniej minuty. W meczu na szczycie zagrają Milan i Napoli.

Dwa tygodnie temu ławka trenera Claudio Ranieriego drżała. W sobotę jego nazwisko skandował cały stadion. Zdziesiątkowany przez kontuzje Juventus wygrał z Realem Madryt (w Lidze Mistrzów), derby Turynu, na wyjeździe z Bologną, a teraz pokonał wicemistrza kraju Romę.

Co więcej, pokonał ją w zachwycającym momentami stylu. Prowadzenie dał gospodarzom perfekcyjny strzał z rzutu wolnego Alessandro Del Piero. Drugi gol padł tuż po przerwie, po kilku minutach prawdziwej ofensywnej nawałnicy - spektakularnej, prowadzonej niemal całą drużyną, nokautującej dla rywali. Strzelił go Marchionni, a przecież trzecią bramkę mógł dołożyć jeszcze po efektownej przewrotce Brazylijczyk Amauri.

Juve znów rozpędzone, choć wciąż czeka na leczące się gwiazdy (od bramkarza Buffona, przez pomocników Camoranesiego i Poulsena, po napastnika Trezegueta). Roma tonie. Przegrała pięć meczów z rzędu (środowy z Sampdorią trwał z powodu urwania chmury tylko kilka minut). A ponieważ jedynego gola w trakcie nieszczęsnej passy Francesco Totti strzelił z rzutu karnego, nikt już nie pamięta, kiedy ostatnio powodzenie przyniosła rzymianom jakakolwiek akcja. Gazety wyzłośliwiają się, że w prehistorii.

Upadku drużyny Luciano Spallettiego, w minionym sezonie zdaniem wielu grającej najładniejszy futbol w Europie, nikt nie rozumie. Transferowe lato z powodu braku funduszy wypadło blado, ale żeby po dziesięciu kolejkach wystawać tylko jednym punktem ponad strefę spadkową? Po minionym weekendzie pani prezes Rosella Sensi przedsięwzięła środki nadzwyczajne, nakazując trenerowi zabrać piłkarzy na zgrupowanie. Mieli nie wracać na noc do domów - to taki włoski zwyczaj na składanie rozbitego zespołu. Nie pomogło. Kiedy w sobotę lider Totti - wyleczony ostatnio, lecz zmęczony - znów musiał odpoczywać, jego kolegom wystarczyło zapału i waleczności na niespełna 30 minut. Do przerwy byli dzielni. Mogą narzekać na pecha, zasługiwali co najmniej na remis. W drugiej połowie pozwolili się przydusić do własnego pola karnego. Amauri z Del Piero powinni żałować, że nie strzelili kolejnych kilku goli.

Zdesperowany Spalletti chciał, by piłkarze wrócili do domów, ale działacze nie wyrazili zgody. Stan wyjątkowy trwa. Roma wyrównała właśnie rekord wszech czasów - sześć porażek w dziewięciu pierwszych meczach ligowych poniosła tylko w sezonach 1950/51 i 1973/74.

Pod ostrzałem znalazłby się też trener José Mourinho, gdyby w doliczonym czasie gry nie uratował go gol Ivana Cordoby. Po dwóch bezbramkowych remisach - co nie zdarzyło się Interowi od pięciu lat - tym razem mediolańczycy objęli prowadzenie błyskawicznie. Dwa celne strzały wystarczyły, by do przerwy wygrywali 2:0. Potem jednak zajmująca ostatnie miejsce w tabeli Reggina wyrównała i niemal do końca bohatersko się broniła. Obrońcy tytułu nacierali frontalnie, kończyli mecz z czwórką nominalnych napastników. Ocalił ich obrońca.

Mourinho znów skrytykowano - za to, że dokonywał nieracjonalnych zmian i nie potrafił utrzymać prowadzenia z najsłabszym zespołem ligi. Ale jego Inter wyglądał lepiej niż w poprzednich meczach, bo wreszcie potrafił wielokrotnie zagrozić bramce rywali. Zadowolony z potęgi w ataku portugalski szkoleniowiec znów nie powołał na mecz niesubordynowanego Adriano (znów bawił się w dyskotece i spóźnił na trening) i zasugerował, że nie zabierze go także na wyjazd na spotkanie Ligi Mistrzów z Anorthosisem Famagusta. Woli wybrać kogoś z zespołu juniorów.

Mediolańczycy nie odzyskali pozycji lidera m.in. dlatego, że rewelacyjną formę wciąż utrzymuje Udinese. Wczoraj wieczorem w hicie weekendu zmierzyły się Milan i Napoli. Zwycięzca miał również wyprzedzić Inter.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.