Koszykarze z Pruszkowa przegrali w niedzielę we własnej hali z zespołem, z którego odszedł właśnie najlepszy zawodnik (Tomas Pacesas - do Idei), w którym zabrakło nowego obcokrajowca (Aleksiej Karwanien nie zdążył uzyskać licencji), a najskuteczniejszy zazwyczaj koszykarz podkoszowy po dziesięciu minutach gry odniósł kontuzję (Wojciech Żurawski). No i oczywiście z zespołem, który prowadzi pozbawiony rok temu funkcji trenera ówczesnego Hoopu Jacek Gembal. - To zwycięstwo nie ma dla mnie specjalnego znaczenia, bo daje tyle samo punktów co każde, a nie np. pięć - mówił po meczu pochodzący z Pruszkowa szkoleniowiec, który podkreślał, że z kilkoma klubami już wiele razy rywalizował z pruszkowianami. Jednak po raz pierwszy w karierze może się pochwalić się dwiema wygranymi w jednym sezonie z klubem, z którego się wywodzi. Legia pokonała Blachy także w pierwszej rundzie (wtedy 79:64).
Warszawiacy objęli prowadzenie w połowie trzeciej kwarty i utrzymali je do końca. Legia świetnie broniła (znakomicie Łukasz Kwiatkowski), bardzo dobrze prowadził grę Andrzej Sinielnikow, a w dobrej formie strzeleckiej byli Wojciech Majchrzak, Arnas Kazlauskas i - w najważniejszych momentach - Marcus Williams (w całym meczu 7/21 z gry). - Mieliśmy fatalne ostatnie trzy tygodnie, bo trenowaliśmy bez kadrowiczów i w pełnym składzie ćwiczyliśmy tylko jeden raz. Ale to nie wszystko. Po raz pierwszy we własnej hali zagraliśmy bez serca - skomentował trener Blach Michalis Kiritsis. Jego zespół po raz pierwszy wyłamał się ze schematu, według którego dotąd wygrywał wszystkie mecze u siebie, a przegrywał na wyjazdach.
We Wrocławiu w roli szkoleniowca Idei bardzo udanie, po raz trzeci w ostatnich latach, zadebiutował Andrej Urlep. Śląsk oczywiście wygrał, ale do najsympatyczniejszego wydarzenia doszło jeszcze przed spotkaniem. Gdy Urlep tylko pojawił się w hali, kibice przywitali go owacją na stojąco, głośno skandując jego nazwisko. Później wręczyli mu kwiaty i koszulkę klubową.
Urlep tradycyjnie już przez cały mecz ani razu nie usiadł na ławce rezerwowych. Stał tuż przy niej, ale nie skakał, nie krzyczał na sędziów, ani nie rwał sobie włosów z głowy, jak to często bywało. Tylko kilka razy złapał się za głowę po nieudanych akcjach Rafała Bigusa, co jakiś czas krzyczał: "fuck! fuck! fuck!", uderzając pięścią w dłoń. I tyle. Niespecjalnie miał się jednak czym denerwować, bo też Śląsk łatwo poradził sobie z osłabionym Brokiem (nie zagrali kontuzjowani Andriej Kriwonos i Rusłan Bajdakow). I tak jak za dawnych dobrych czasów Urlepa we Wrocławiu stracił niewiele, bo zaledwie 59 punktów.
Najlepszym zawodnikiem meczu był debiutujący w Śląsku Tomas Pacesas (wcześniej w Legii). Przeciwko Czarnym zdobył 13 punktów (dwa niecelne rzuty z gry oddał w samej końcówce), miał pięć asyst, cztery zbiórki, trzy przechwyty i ani jednej straty. Wiadomo już, że w Idei pozostanie Michael Wright, który podpisał we Wrocławiu kontrakt. Dziś z Polski po dwudniowym pobycie wylatuje David Vaughn.
Pojedynki Spójni z Anwilem zawsze stoją na dobrym poziomie i dostarczają kibicom sporo emocji. Podobnie było w sobotnim meczu tych drużyn. Tym razem jednak najwięcej emocji dostarczyły kibicom decyzje sędziów, którzy m.in. ukarali przewinieniami technicznymi obu trenerów (trenera Anwilu Stevana Tota już na samym początku meczu). Gdy w 11. minucie spotkania włocławianie prowadzili 31:15, wydawało się, że jest już po meczu. Ale od tego momentu Spójnia rozpoczęła pościg za gośćmi, który tak naprawdę skończył się dopiero w 35. minucie. Wtedy to gospodarze po rzucie wolnym Piotra Nizioła doprowadzili do remisu 63:63. Po chwili wyprowadzili nawet kontrę, ale została ona zablokowana, a w odpowiedzi trafił Ed O'Bannon i włocławianie wygrali.