Właściwa kariera Michała Listkiewicza dopiero się zaczyna

Bądź lojalny, a rodzina o tobie nie zapomni. Dla Michała Listkiewicza ciężkie czasy nastały tylko pozornie. Choć wskutek uporczywej, brutalnej kampanii po dziewięciu latach rządzenia straci w czwartek stanowisko prezesa PZPN, o jego przyszłość martwić się nie trzeba. W najgorszym razie troskliwie zaopiekuje się nim FIFA lub UEFA.

Izba Skarbowa blokuje konta PZPN. Związek: Już spłaciliśmy dług ?

Na początek dostał Listkiewicz propozycję nie do odrzucenia. W dniu wyborów, jak sam się pochwalił, wylatuje na antypody, by po trzech dekadach pracy dla polskiego sportu (najpierw harował w związkowym zarządzie dla koszykówki) zadbać o przyszłość nowozelandzkiego. Będzie tam szkolił sędziów, a gospodarze podejmą go serdecznie i z honorami - inaczej przyjąć oficjalnego przedstawiciela FIFA zwyczajnie nie wypada.

Nowa misja dla nienasyconego, wciąż szukającego wyzwań prezesa ładnie oddaje mentalność światowych władz piłkarskich, które zasłużonym aktywistom - nasz rodak mężnie bronił PZPN przed ingerencjami polityków - zawsze dają jeszcze jedną szansę. W Polsce przecież wychowywanie następców, czyli klasowych arbitrów, Listkiewiczowi kompletnie się nie udało. Długo pielęgnował system premiujący łapówkarzy (uzależniający los sędziów od jednego człowieka - obserwatora), u schyłku jego kadencji środowisko panów z gwizdkami stało się w powszechnej opinii niemal synonimem kryminału, no i pozwolił, by jego rodaków nie zapraszali na mundiale ani mistrzostwa Europy. Nie ma pewności, co zawiodło - nauczanie w kraju czy nieskuteczne lobbowanie za granicą (Listkiewicz zasiada w Komisji Sędziowskiej FIFA). W każdym razie polskiego arbitra głównego na ważnej imprezie widzieliśmy w minionym ćwierćwieczu tylko raz, w 1998 r., w dodatku dzięki kontuzji Andersa Friska, którego zastąpił rezerwowy Ryszard Wójcik.

Drzewiecki: Wybory nowych władz PZPN zgodnie z planem ?

Nasz prezes mimo wsparcia innego sędziego w roli wiceprezesa - Eugeniusza Kolatora - żadnego wirtuoza gwizdania nie wychował, ale bossowie z FIFA nie stracili wiary w jego pedagogiczny talent. Nie skreślą go, jeśli nie wiedzą, czy w Polsce zwyczajnie nie brakowało talentów. A nuż powiedzie mu się w Nowej Zelandii?

A może docenili również to, że mimo legendarnych wręcz koneksji w kręgach najważniejszych dostojników piłkarskich Listkiewicz nigdy nie wykorzystywał swojej pozycji i nie próbował wpychać rodaków na ważne imprezy. Może chcieli odwdzięczyć się jeszcze za twardy opór, jaki stawiał wszystkim usiłującym oszkalować PZPN przy instrumentalnym wykorzystaniu skandalu korupcyjnego. Skandalu, dodajmy, o skali w europejskim futbolu dotąd niespotykanej, bo obejmującej setki osób i meczów, a także dziesiątki klubów.

Różnej maści populiści bez skrupułów używają afery jako bata na całą działaczowską rodzinę, dlatego międzynarodowe władze otaczają Listkiewicza, jego głównego consigliere Kolatora, resztę przybocznych oraz całą armię żołnierzy czułą opieką. Niejaki "Fryzjer" zeznawał np., że obecny prezes jeszcze jako aktywny sędzia specjalnie lubił jeździć na mecze Miliardera Pniewy, że przysyłano po niego samochód, że po drodze mógł sobie wybrać upominki w hurtowniach Elektromisu. Szef PZPN zagroził wytoczeniem procesu - w końcu dla niego nieskazitelny wizerunek to rzecz niezbędna i bezcenna - ale wytoczyć zapomniał. Dlatego FIFA pokazała, komu ufa. Nie domniemanemu hersztowi ligowej mafii, lecz działaczowi z okazałym dorobkiem. Skoro zleca mu budowanie przyszłości nowozelandzkiego futbolu, to znaczy, że jest czysty.

Z detalami przedstawiam nieprzejednaną postawę najważniejszych osobistości FIFA, by uspokoić zmartwionych o przyszłość Listkiewicza. Owszem, nagonka przyniosła efekt i po latach medialnej kanonady odda on stołek. Ale przesadnie się nie nacierpi. Przeciwnie, nadchodzą dla niego złote lata.

Kazimierz Greń, czyli jest sobie prezes ?

O schyłku kariery nie ma mowy, właściwa kariera dopiero się zaczyna. Jeśli czwartkowy zjazd dojdzie do skutku, prezes zostanie prawdopodobnie wiceprezesem, co zmusi go do przeprowadzki z gabinetu do gabinetu w kamienicy przy Miodowej w Warszawie, ale na pewno nie odbierze istotnego wpływu na polski futbol. W sporcie działa Listkiewicz od trzech dekad, w ścisłych władzach PZPN przesiaduje przez ponad połowę tego czasu - nikt zdrowy na umyśle nie zrezygnuje z jego wiedzy, doświadczenia i zręczności w lawirowaniu, niezależnie od wyniku wyborów. Nie będzie wsuniętej w gazetę śniętej ryby, będzie serdeczne zaproszenie do kontynuowania współpracy dla lepszego jutra okolicznej piłki nożnej.

Dlatego apeluję o spokój. Ani ciężkiej pracy, ani wielkich wyzwań ojcu chrzestnemu polskiego futbolu nie zabraknie. Skoordynuje przygotowania do Euro 2012, a przecież praca nad turniejami bywa trampoliną do wspaniałych działaczowskich karier, przecież Michel Platini po przewodniczeniu komitetowi organizacyjnemu mistrzostw świata we Francji wybił się aż na fotel szefa europejskiej piłki.

Obowiązki pezetpeenowskie oraz obowiązki związane z przygotowaniem do mistrzostw będzie musiał godzić Listkiewicz z mrówczą, mało efektywną pracą dla UEFA, skazującą go z kolei na nieustające podróżowanie po całym kontynencie, by doglądać, czy mecze pucharowe lub reprezentacyjne przebiegają jak trzeba. Na szczęście prezes do życia na walizkach przywykł, osoba związana z PZPN mówi wręcz, że jego życie dzieli się na dwie fazy - fazę "tuż przed odlotem" oraz fazę "tuż po przylocie". Że zawsze albo właśnie skądś wrócił, albo za chwilę dokądś się wybiera. Lotniska, hotele, brak chwili, by wyskoczyć z krępującego ruchy krawatu i wysadzonej insygniami UEFA marynarki - ot, kierat zasłużonego działacza sportowego.

Zbigniew Boniek faworytem bukmacherów ?

Tego kieratu Listkiewicz potrzebuje. Dzięki niemu odetchnie. Nasłuchał się w ostatnich latach, że wszystko przez niego, że zaniedbał i zaniechał, że kontynuował dzieło poprzedników nurzających naszą piłkę w korupcji, udawał niemającego o niej pojęcia, miał w głębokim poważaniu sędziów, nie otworzył prawdziwej szkoły dla trenerów, nie zbudował systemu szkolenia, obojętnie patrzył, jak niedouczonym polskim piłkarzom ucieka świat, rozkoszował się rolą zakładnika niechętnego zmianom działaczowskiego betonu, przyzwalał - i wciąż przyzwala - na łamanie prawa etc.

Stop, dość tego, wkrótce zobaczymy, czy bez niego - zawsze gotowego przyjąć na siebie cios kozła ofiarnego - będzie nam lepiej. Już słyszę westchnienia byłego prezesa, że "usunięcie Listkiewicza miało ponoć polski futbol uzdrowić, a wcale nie uzdrowiło". Już słyszę jego refleksje rzucane oczywiście bez satysfakcji, że "bez Listkiewicza miała zapanować powszechna i wieczna szczęśliwość, a wcale nie zapanowała." Nikt oczywiście nie stawiał takich tez, ale nie sądzę, by prezesa podobne detale skłoniły do innej retorycznej strategii. Jego następca - czy wygra faworyt Kręcina, czy wygra inny faworyt Lato - okaże się przecież gorszy. Równie beznadziejny w rządzeniu, ale mniej sympatyczny i mniej medialny.

Za Listkiewiczem jeszcze polska piłka zatęskni. A gdyby nawet nie, pozostanie archetypem działacza sportowego skazanego na sukces. I albo powiedzie mu się w FIFA bądź UEFA, albo wróci jeszcze jako szef PZPN. Mówią, że prezesem honorowym może zostać w już w czwartek.

Zjazd PZPN się odbędzie: Nawet za pożyczone pieniądze ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.