Widmo kryzysu krąży nad Ameryką i sportem

Na razie wszystko wygląda jak dawniej. Przychody rosną, kibice wypełniają trybuny, a zawodnicy wciąż zarabiają miliony i nie martwią się, gdzie znajdą pracę w przyszłym sezonie. Tuż za rogiem czeka jednak on - kryzys. Finansowe trzęsienie ziemi z Wall Street w końcu dotrze do sportu.

Światowy kryzys uderzy w F1? ?

Zakończone niedawno rozgrywki sezonu zasadniczego baseballowej MLB (wciąż trwa play-off) przyniosły rekordowe przychody 6,5 mld dol. O 400 mln więcej niż przed rokiem. Co prawda liczba widzów na stadionach spadła o 0,7 proc. (do 78,6 mln kibiców), ale głównie dlatego, że kilka meczów zostało przełożonych z powodu szalejących huraganów i drużyny zmuszone były rozgrywać dwa spotkania jednego dnia.

Nie mogą też narzekać gracze NFL, którzy w tym roku dostali kolejną podwyżkę. Maksymalny pułap wynagrodzeń dla zespołu (tzw. salary cap) został określony na poziomie 116 mln dol. Według szacunków średnia przychodów klubu NFL wyniesie ponad 190 mln dol.

W NHL też jeszcze nie narzekają, ale... - Miałem parę rozmów z naszymi sponsorami, którzy mówili: Na razie nic się nie zmieni, ale w przyszłym roku możemy ograniczyć nasze budżety na reklamę - mówi agencji AP Charlie Jacobs, wiceszef Boston Bruins i syn właściciela klubu. Jego zdaniem prawdziwe problemy zaczną się od sezonu 2009/10.

Już teraz kryzys udczuwa formuła NASCAR - ulubione wyścigi samochodowe Amerykanów. W tym sezonie spadła liczba widzów na torach. Powód? Nagły wzrost cen ropy naftowej. Wiele torów NASCAR położonych jest na odludziu i trzeba spalić sporo paliwa, by do nich dotrzeć. Jeszcze niedawno nie brakowało kibiców, którzy tydzień w tydzień przemierzali Stany, by oglądać NASCAR. Szefowie wyścigów pocieszają się, że liczba kibiców przed telewizorami wciąż jest bardzo wysoka.

MLB, NHL czy NFL nie zrujnował nawet wielki kryzys z lat 30. W NHL upadły wtedy cztery kluby (ten czwarty - Brooklyn Americans - już na początku lat 40.) i liga została zmniejszona do sześciu zespołów, ale przetrwała. W latach kryzysu pułap wynagrodzeń zredukowano do 62,5 tys. dol. na zespół (najwyżej 7 tys. dla zawodnika). W MLB liczba widzów na stadionach spadła w ciągu trzech lat (1930-33) o 40 proc. Kluby, by ściągnąć kibiców, uciekały się do sztuczek marketingowych: loterii, rozdawania gadżetów, organizowania konkursów, przeprowadzania zawodów przy sztucznym świetle. Z każdej drużyny ubyło po dwóch zawodników. Pozostali gracze musieli pogodzić się ze znaczną obniżką zarobków. Słynny Babe Ruth musiał zrezygnować z 23 tys. dol. z obiecanej wcześniej astronomicznej gaży 75 tys. (był pierwszym sportowcem, który zarabiał więcej niż prezydent Stanów Zjednoczonych). NFL dopiero się rozwijała i choć jedne kluby w latach 30. upadały, to inne powstawały. Rewolucją był pierwszy finał play-off, w którym Chicago Bears pokonali Portsmouth Spartans 9:0.

Amerykanom łatwiej będzie sobie poradzić z nadchodzącym kryzysem, choćby dlatego że wynagrodzenia zawodników regulowane są umową zbiorową ze związkami graczy i uzależnione są od poziomu przychodów klubu. Gorzej będzie miała piłkarska Europa. Czy gwiazdy Chelsea zrozumieją, że Roman Abramowicz właśnie stracił na giełdzie 20 mld dol., czy też nagle zapałają miłością do Manchesteru City?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.