Kolarze, którzy chcą wrócić po dłuższej przerwie, muszą się zarejestrować w antydopingowej agencji UCI sześć miesięcy przed pierwszym startem w zawodach. Armstrong zarejestrował się w USA, co pozwalałoby mu wrócić 1 stycznia 2009 roku.
Jeszcze dwa tygodnie temu międzynarodowe władze kolarskie nie zmierzały łamać swoich reguł dla Armstronga, mówiono, że "nie będzie wyjątków". Jednak w środę szef UCI, Pat McQuaid dał Amerykaninowi zielone światło.
Decyzja McQuaida wprawiła część środowiska w osłupienie, a nawet w złość. - To skandal. Jak UCI może żądać od kolarzy przestrzegania reguł antydopingowych, kiedy sama tego nie potrafi. Do czego to doprowadzi? - mówi agencji Reuters proszący o anonimowość szef jednego z profesjonalnych zespołów.
Szef niemieckiej federacji kolarskiej (BDR), Rudolf Scharping mówi o błędzie UCI. - W tych czasach, wszyscy powinni podporządkować się regułom - powiedział Scharping agencji DPA.
Krytycy uważają, że to nie pierwszy raz kiedy UCI idzie na rękę Arsmtrongowi. W 1999 roku w organizmie amerykańskiego kolarza wykryto kortyskosterydy. Ale Arsmtronga nie ukarano, bo przedstawił zaświadczenie, że mógł stosować ten hormon. Część krytyków sądzi, że zaświadczenie było sfałszowane.
- Znów się zaczyna. Armstrong kolejny raz owinął sobie wokół palca UCI - mówi agencji AFP inny anonimowy szef jednego z zespołów. - Wyświadczono mu przysługę i to na pewno - mówi kolejny.
Tymczasem UCI tłumaczy swoją decyzję tym, że obecnie metody walki z dopingiem są na nieporównywalnie innym poziomie niż w czasach, kiedy wprowadzono "regułę sześciu miesięcy".