Mokro, jasno, wyjątkowo: Kubica w Singapurze

Choć w Singapurze nie poznamy nowego mistrza świata, nie dowiemy się, czy Robert Kubica załapie się na podium klasyfikacji generalnej za rok 2008, to żaden inny wyścig nie wzbudza takich emocji

Sensacyjny wyścig, sensacyjny zwycięzca, sensacyjny Kubica

- Nie ma znaczenia pora, nie będzie mi przeszkadzać ciemność ani sztuczne oświetlenie toru - przekonywał kilka dni przed startem kolejnego weekendu wyścigowego Robert Kubica. Mówił o GP Singapuru, zawodach, które od początku sezonu budzą emocje nie tylko ze względu na porę rozgrywania - późny wieczór - ale również z powodu pogody: - Gdyby padało, sztuczne światło mogłoby odbijać się od mokrego toru i razić kierowców - przyznaje Polak. Wtóruje mu jego kolega z BMW Nick Heidfeld i wielu, wielu innych kierowców. Bo prawda jest taka, że w Singapurze, trochę większym od Warszawy mieście-państwie, o tej porze roku wieczorami zazwyczaj leje. Vijay Mallaya, hinduski milioner, szef zespołu Force India, mieszkał w Singapurze ćwierć wieku. I wątpliwości nie ma: - Tam pada co wieczór. Nawet nie musisz się o to modlić. Dlatego też m.in. zespół Ferrari - obecnie prowadzący w klasyfikacji konstruktorów F1 - przed walką w Azji zaplanował kilkudniowe wizyty w Mugello, aby przetestować zachowanie samochodów na "deszczowym" ogumieniu. Musieli to zrobić, gdyż poprzedni wyścig o GP Włoch, w warunkach przypominających kabinę prysznicową, zwyczajnie im nie wyszedł. Co prawda Felipe Massa odrobił punkt do lidera mistrzostw Lewisa Hamiltona (McLaren), ale z kolej Kimi Räikkönen przyjechał na metę dopiero 9. i coraz trudniej będzie mu dogonić trzeciego na Monzy i w generalce Kubicę. Podobno winne kiepskiego startu Ferrari były właśnie ustawienia bolidu na mokrą nawierzchnię. Na kolejny nieudany weekend pozwolić sobie więc już nie mogą, tym bardziej że gdzie jak gdzie, ale w Singapurze, debiutującym w kalendarzu F1, pokazać się po prostu warto. Ten wyścig będzie wyjątkowy i powtarzać to można, a nawet trzeba bez końca. Bernie Ecclestone, właściciel praw komercyjnych do F1, zrobił świetny biznes. Nie dość, że bolidy zawitały w nowe rejony świata, do miejsca magicznego, to jeszcze pierwszy raz i jedyny w tym sezonie wyścig odbędzie się dosłownie pod gwiazdami. I jeszcze najważniejsze - w Europie fani Kubicy obejrzą wszystko w idealnej, primetime'owej porze obiadowej (godz. 14). O to, czy widownia będzie imponująca, martwić się więc nie trzeba, i to nie tylko ta telewizyjna - na trybunach zjawi się ok. 100 tys. kibiców, bilety na sąsiadujący z torem wielki Diabelski Młyn są wyprzedane, kosztowały 10 tys. dol. Zresztą zainteresowanie na całym świecie tym wyścigiem jest ogromne: od co najmniej kilkunastu dni wieści o Formule 1 w prasie zaczynają się od zapowiedzi GP Singapuru, sporadycznie spychane doniesieniami o nieudanej walce Hamiltona o odzyskanie odebranych punktów z GP Belgii (wyprzedził nieprzepisowo Räikkönena). Kierowcy po wielokroć - tak jak cytowany już tutaj Kubica - zapewniają, że ciemność kłopotu nie sprawi, i trudno się z nimi nie zgodzić. Moc 3 mln watów, 110 km kabli elektrycznych, 12 generatorów pilnowanych 24 godz. na dobę, żeby uniknąć sabotażu, i wreszcie 1602 potężne reflektory - tak noc zamieni się w dzień. Organizatorzy zapewniają, że zarówno ilość światła, jak i specjalne ustawienie lamp zredukują ryzyko oślepiania. Hamilton, Massa, Kubica i reszta muszą w to uwierzyć i liczyć, że krople deszczu na osłonie kasku w połączeniu ze sztucznym światłem nie rozmażą obrazu. Muszą wierzyć - dodajmy - na słowo, bo jedynym, który w Singapurze jeździł, był dotąd Mark Weber. Wszystko to daje gwarancję efektów wizualnych, których nie byliśmy jeszcze świadkami w formułowym cyrku. Czy emocje sportowe nad Zatoką Marina im dorównają?

Specjalny serwis poświęcony Formule 1 znajdziesz na Sport.pl

Podziel się swoimi wrażeniami: metro@agora.pl

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.