Piotr Małachowski: nie przehulam nagrody

W Pekinie wyrosła mu bomba i zdobył srebro. Obiecuje, że nagrody za medal nie przehula, bo hulanki ma już za sobą. Wybiera się na wakacje do Estonii i mówi, że nie zmarznie, bo zna sposoby na rozgrzanie. Wicemistrz olimpijski w rzucie dyskiem Piotr Małachowski odebrał wczoraj czek na 150 tysięcy złotych, czyli nagrodę za srebrny medal igrzysk w Pekinie. Już jutro przed naszym dyskobolem ostatni ważny starty w sezonie - światowy finał lekkoatletyczny w Stuttgarcie.

Ciąży trochę czek na taką sumę?

Żartowałem odbierając go, że nie mogę go unieść. Nie jest taki ciężki, choć pieniędzy jest naprawdę dużo. Jeszcze nie wiem na co przeznaczę nagrodę, mam nadzieję, że na jakieś bardzo dobre, mądre i przemyślane cele.

Czyli nie przehulasz?

O nie. To co miałem w życiu przehulać już przehulałem, wybawiłem się. Może jeszcze nie do końca, ale pod tym względem życie miałem bujne, czasami zbyt bujne.

Co jest dla Ciebie cenniejsze, fajniejsze - górka pieniędzy, która dostałeś, czy ten mały srebrny krążek.

Oczywiście medal, bo jest spełnieniem marzeń. Kasa też jest fajna, przyda się, będę mógł nadal realizować swoje cele sportowe. Ale to medal był celem. Dzięki niemu jestem szczęśliwy. Powiem więcej jestem dumny, bardzo dumny.

Często wspominasz olimpijski konkurs?

Muszę powiedzieć, że nie pamiętam go dokładnie. Chociaż nie byłem w jakimś amoku. To były któreś zawody z rzędu i odbywały się tak samo. Takie same konkursy były podczas mistrzostw Polski, mistrzostw Europy, czy świata. Byłem na to przygotowany. Dlatego nie pamiętam wszystkich szczegółów.

Nie wierzę, że porównujesz zawody np. w Białymstoku do startu w Pekinie.

Może przesada, żeby porównywać to do zawodów w Białymstoku, ale już wielkie mityngi Grand Prix, czy mistrzostw świata zdecydowanie tak. Podobna jest organizacja, trybuny wypełnione tysiącami widzów. To standard. Po prostu czasem się udaje, a czasem nie. Mi się w Pekinie udało i gitara.

Chcesz powiedzieć, że nie było niczego szczególnego w finale olimpijskim?

Nie do końca. Oczywiście było zdziwienie, że prowadzę po czterech kolejkach, mówiłem sobie wtedy "Jej co się dzieje", że potem wyprzedził mnie tylko jeden konkurent. No i był medal - to dopiero było zaskoczenie. Same pozytywy. A i jeszcze, że tak mocno dopingowali mnie Tomek Majewski i Szymek Ziółkowski.

Pamiętam taką Twoją odpowiedź na pytanie o świętowanie, że chyba nigdzie nie pójdziesz, że chyba wrócisz do wioski olimpijskiej. I pamiętam, że wtrącił się wtedy albo Majewski, albo Ziółkowski, który powiedział: "dobra, dobra idziemy". Poszliście?

Nie absolutnie nie (śmiech). Wszystko było sportowo, jakiś szampan, jakieś piwko i tyle. Nie było tam jakiegoś szału, ponieważ mamy jeszcze sezon i trzeba być przygotowanym perfekcyjnie.

No właśnie w ten weekend jest finał lekkoatletyczny w Stuttgarcie. Dasz radę, czy ta forma jednak jest gorsza, co zresztą byłoby absolutnie usprawiedliwione?

Nie usprawiedliwiam się. Musiałem ostatnio ciągle krążyć na trasie Wrocław- Warszawa. Ponieważ samoloty są drogie to wciąż siedziałem w pociągu. A to sześć godzin jazdy. Po dwunastu godzinach w pociągu naprawdę ciężko trenować. Przecież trzeba się jeszcze kiedyś wyspać i coś zjeść. A do tego dochodzą jeszcze te wszystkie spotkania, wywiady. Takie obowiązki olimpijskiego medalisty. Naprawdę było tego dużo. Dlatego niestety ostatnio trochę zaniedbałem treningi. Będę bardzo zadowolony jeśli rzucę 65 metrów. Wtedy zaskoczę sam siebie.

Dostałeś awans? Gazety pisały, że za zdobycie medalu możesz dostać awans na kaprala.

Jesteście z mediów sami zadajcie pytanie mojemu dowódcy. Podobno taki awans może dać tylko minister. Ale ja naprawdę nie wiem jakie są procedury. Miejmy nadzieję, że ten awans kiedyś w przyszłości będzie.

Z ręką na sercu wierzyłeś, że zostaniesz medalistą? Przecież było co najmniej kilku przeciwników, którzy rzucali dużo dalej.

Po obozie w Japonii, nie wierzyłem. Ale jak przyjechałem do Pekinu to się wszystko zmieniło. Zmiana temperatury, zmiana wszystkiego i wyrosła mi taka bomba, taki gaz, taka forma, że byłem w szoku. No i mówię sobie: "kurcze, będę tu walczył o medal". Ale raczej myślałem o brązie niż o złocie. Zatrzymałem się w połowie drogi.

Co teraz przed Tobą? Start w Stuttgarcie...

I jeszcze dwa mityngi, a potem wakacje u Aleksandra Tammerta w Estonii, taki wyjazd na wczasy. Co prawda będą tam dwa konkursy, ale takie raczej zabawowe. Będą też wycieczki, polowanie...

Ale w październiku będzie tam zimno...

Damy radę. Są sposoby na rozgrzewanie się.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.