Trener TKH: - Zwolnienie? Góry już na mnie czekają

Piątego października wracam w rodzinne strony - góry. Sztab szkoleniowy dostał od zarządu ultimatum. Jeśli do tego czasu gra i przede wszystkim wyniki zespołu się nie zmienią, wszyscy stracimy pracę - o konsekwencjach kryzysu TKH mówi trener zespołu.

Filip Łazowy: Cztery mecze, cztery porażki. Taki początek to dla klubu katastrofa.

Marian Pysz: Niestety, muszę się z tym zgodzić. Zakładaliśmy zupełnie inny początek. Nikt chyba nie spodziewał się, że po czterech spotkaniach będziemy mieli na swoim koncie zaledwie jeden punkt. Z drugiej strony mieliśmy ciężki układ gier.

Wie pan już dlaczego drużyna gra beznadziejnie?

- Złożyło się na to kilka przyczyn. Przede wszystkim zawodzą ci gracze, na których najbardziej liczyłem - obcokrajowcy. To oni mieli być motorem napędowym tej drużyny. Mieli "pociągnąć" młodych zawodników, przede wszystkim strzelać bramki. Jak na razie to katastrofa! Mojmir Musil, Roman Hlouch i Marian Kacir nie zdobyli dotąd ani jednego gola. Cały dorobek tej trójki to asysta. Za to ile mieli strat? Kilka bramek obciąża ich konto. Nasi obcokrajowcy są już wiekowymi zawodnikami. By dojść do wysokiej formy potrzebują więcej czasu niż pozostali hokeiści. To, że potrafią grać wiemy wszyscy, ale na razie nie prezentują tego w meczach o punkty. Jeśli nie zaczną grać lepiej, ciężko o dobre wyniki. Duży wpływ na naszą postawę ma kontuzja Przemysława Bomastka. To - obok Jarosława Dołęgi - lider zespołu. Bez niego wartość drużyny jest znacznie mniejsza. Poza tym największym grzechem drużyny jest nieskuteczność.

Wierzy pan w to, że z toruńskim zespołem można coś jeszcze osiągnąć?

- Trener nie może być pesymistą. Nadal wierzę w zawodników. Łudzę się, ze najbliższy mecz będzie przełomowym. Że obcokrajowcy zaczną strzelać bramki a my w ten sposób zdobędziemy potrzebne nam punkty. Na treningach moi podopieczni bardzo się starają. Ambicji im odmówić nie mogę. Jednak braków w wyszkoleniu technicznym nie nadrobią na lodzie w starciu z silniejszym przeciwnikiem. Musimy w końcu trafiać do siatki. Do Jarka Dołęgi dołączył pod względem skuteczności Arkadiusz Marmurowicz. Ale to wciąż za mało. Do tej pory popełnialiśmy błędy w obronie i mieliśmy fatalną skuteczność. We wtorkowym meczu w Janowie, przy stanie 2:1 dla nas, Musil nie trafił do pustej bramki. Gdyby nie przestrzelił, na pewno wygralibyśmy to spotkanie. Po tej sytuacji gospodarze wyrównali a w ostatniej tercji już nas "rozstrzelali". W pojedynku ze Stoczniowcem nie byliśmy gorszym zespołem. Sędziowie przy jednym z goli popełnili błąd, który kosztował nas utratę wygranej. Wierzę, że będzie lepiej. Musi.

A jeśli nie?

- To piątego października wracam w rodzinne strony - góry. Sztab szkoleniowy dostał od zarządu ultimatum. Jeśli do tego czasu gra i przede wszystkim wyniki zespołu się nie zmienią, wszyscy stracimy pracę. O jaki wynik może chodzić? Myślę, że celem jest piąta - szósta pozycja w ligowej tabeli.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.