Ekstraklasa: Po co komu Bełchatów?

Obserwując z trybun mecz PGE GKS - ŁKS, można było dojść do ponurego wniosku, że w Bełchatowie traktują futbol jak biznes, ale pogrzebowy. Czyli uważają, że niezależnie od jakości usług popyt i tak będzie wzrastał.

Czwarta kolejka Ekstraklasy - relacje, bramki ?

W Bełchatowie zatrzymało się wszystko. Czas, postęp, spojrzenie na własną rolę w futbolowym świecie. Wciąż ci sami działacze (nie wyłączając skompromitowanych udziałem w aferze korupcyjnej) za pieniądze wciąż tego samego - państwowego! - sponsora stwarzają wciąż te same złudzenia, że budują profesjonalny futbol. A w rzeczywistości tylko przejadają publiczne pieniądze. Przykładem - nie waham się użyć tego słowa - marnotrawstwa niech będzie transfer Pawła Magdonia, którego PGE GKS kupił z Wisły Płock za 350 tys. euro! Kto to jest? - zapytają niektórzy... To taki obrońca, który przez z górą półtora sezonu rozegrał mniej niż 20 spotkań.

Zaopatrzeni w niemałe i realizowane na czas kontrakty piłkarze po prostu bimbają sobie na wszystko. Dobrze wiedzą, że niezależnie od wyników ich konta będą w Bełchatowie puchły. Symbolem wygodnictwa jest Łukasz Garguła, który gra w PGE GKS już sześć lat, i ile razy wybucha w Polsce temat konieczności zmiany klubu (oczywiście - na lepszy) przez 27-letniego już pomocnika - tyle razy kończy się tak samo: Garguła zostaje. A ten sam Bełchatów, w którym znalazł go przed dwoma laty Leo Beenhakker, dziś staje się dla piłkarza reprezentacyjnym przekleństwem, bo holenderski trener już go po Euro nie zauważa. Kontuzja, z którą Garguła teraz się zmaga, nie ma tu znaczenia, bo kadra była powołana wcześniej.

Koledzy z boiska bardzo się zresztą do swojego lidera upodabniają. Nie będzie wielkiej przesady w stwierdzeniu, że cały zespół gra od lat dokładnie tak samo. Topornie, brzydko, bez uniesień, klasyczny enerdowski futbol. Jednorazowy wyskok w postaci wicemistrzostwa Polski przed rokiem to skutek: po pierwsze, nie bez przyczyny istniejącego przysłowia o wyjątkach potwierdzających regułę, po drugie, równie wielkiej, co niezrozumiałej wówczas słabości Wisły i Legii, po trzecie zaś, jedynego w karierze dłuższego błysku formy byłego piłkarza Radosława Matusiaka.

Spotkania piłkarskie konsekwentnie nie wywołują w mieścinie właściwie żadnego poruszenia. Te bite 2-3 tysiące widzów będą na trybunach zawsze. Można zresztą odnieść wrażenie, że fanom z Bełchatowa jest właściwie wszystko jedno - czy ich drużyna gra z Wisłą Kraków, czy w derbach regionu z Omegą Kleszczów. Stały elektorat i tak wie, w który weekend na stadionie przy ul. Sportowej jest mecz, więc frekwencja na trybunach w ogóle nie jest pochodną poziomu gry gospodarzy bądź klasy rywala, lecz wyłącznie pogody. Tylko deszcz jest w stanie zmienić liczbę kibiców.

Nawet trenera PGE GKS ma idealnego dla takiego klubu. To Paweł Janas, dla którego Bełchatów jest wreszcie wymarzonym miejscem w życiu. Ma święty spokój i niezachwianą pozycję, a na konferencjach prasowych prezentuje wciąż te same grymasy i pomruki.

Ekstraklasa wyleczyła się ostatnio z Wronek i Grodziska Wlkp. Kiedyś to samo stało się w Pniewach czy Mielcu. Może czas na Bełchatów...

Obrońca Santosu na testach w Wiśle ?

Wszystkie bramki i skróty meczów na Ekstraklasa.tv ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.