Robert Mateusiak: Szczerze powiedziawszy, to jedno i drugie. Zadowolony jestem z tego, że osiągnęliśmy historyczny rezultat - nigdy żadnej parze z Polski nie udało się dobrnąć do tej fazy na olimpiadzie. Zadowolony jestem też z samej gry, gdyż naprawdę spisaliśmy się dobrze. Niedosyt z kolei czuję, ponieważ mogliśmy jednak awansować do półfinału, ale niestety zabrakło nam trochę szczęścia.
- Na pewno nie pomyśleliśmy, że ten set sam się już wygra. Niestety bardzo dobrze zaczęła grać Chinka. To ona wzięła na siebie ciężar gry, przejęła inicjatywę i przegraliśmy 20:22. W drugim secie natomiast to my przegrywaliśmy 18:20 i obroniliśmy trzy lotki meczowe. Jednak i tak górą byli rywale. Bardzo żałujemy, że tak się stało, gdyż mieliśmy ogromną szansę awansu do półfinału i walki o medale. Zabrakło niewiele. Już po powrocie do domu obejrzałem to spotkanie jeszcze raz i muszę przyznać, że denerwowałem się bardziej niż wtedy na boisku. Chociaż wtedy i emocje były ogromne, graliśmy przy sali wypełnionej przez siedem i pół tysiąca kibiców, przy ogromnym dopingu. Trzeba przyznać, że publiczność zachowywała się bardzo dobrze. Po długich wymianach, z których wychodziliśmy zwycięsko, oklaskiwała nas, chociaż oczywiście kibicowała gospodarzom.
- Tego dnia okazaliśmy się słabsi od przeciwników, a wygrany set nic nie znaczył. Mnie szkoda przede wszystkim miksta, gdyż poziom czołowych ośmiu par był naprawdę bardzo wyrównany. W starciu z Chińczykami zagraliśmy dwa najdłuższe sety na całych igrzyskach. Nasze zmagania trwały przecież godzinę. Niestety taki jest sport i zamiast gry w półfinale zostaliśmy sprowadzeni na ziemię.
- Praktycznie żadnych kłopotów nie było. Można bowiem powiedzieć, że w Azji rzeczywiście jesteśmy na co dzień. Z 12 największych turniejów badmintonowych osiem rozgrywanych jest w Azji, w tym dwa w Chinach.
- To była zdecydowanie inna impreza. Cała otoczka, atmosfera, ciśnienie, presja - tego nie da się porównać z żadnym innym turniejem. Muszę przyznać, że byłem niesamowicie naładowany tymi emocjami i to mi pomogło. Niektórzy natomiast, jak chociażby mistrzowie Europy i wicemistrzowie świata z Anglii Anthony Clark/Donna Kellogg, nie wytrzymali presji. Jedni z faworytów do medali przegrali gładko już w pierwszej rundzie. W jednym z setów zdobyli tylko osiem punktów.
- Podczas pierwszych igrzysk zbieraliśmy doświadczenie i szybko odpadliśmy. W Atenach mieliśmy z kolei fatalne losowanie. W pierwszej rundzie wyeliminowaliśmy wtedy mistrzów Azji, niestety w drugiej już nam się nie powiodło. Dlatego też liczyliśmy, że trzecie igrzyska będą tymi, na których zaprocentuje wcześniejsze doświadczenie. Głęboko wierzyłem, że uda nam się zdobyć historyczny medal, ale niestety nic z tego nie wyszło.
- Na pewno w kilka miesięcy nie da się zrobić zbyt dużo. Kim sam był zaskoczony, że przy takiej organizacji w naszym związku, przy takich warunkach do treningów zagraliśmy w Pekinie tak dobrze. On ma przecież porównanie do szkoły koreańskiej, gdzie wszystko funkcjonuje perfekcyjnie. W zasadzie nowy trener za dużo nie zmienił w naszej grze, gdyż na to po prostu nie było czasu. Wydaje mi się, że gdyby dołączył do nas już po igrzyskach w Atenach, to tu osiągnęlibyśmy lepszy rezultat. Myślę, że w jednej z gier byłby półfinał.
- Już w zasadzie zacząłem myśleć o igrzyskach w Londynie. Cieszy mnie przede wszystkim to, że trener Kim zapowiedział, że chce nadal z nami pracować, a władze związku zapowiedziały, że znajdą się środki finansowe. Mam nadzieję, że teraz wszystko będzie miało ręce i nogi - będą dobre warunki do treningów, mocni sparingpartnerzy. Ponadto Kim zapowiada, że wraz z nim przyjedzie jeszcze jeden trener. Wtedy to Kim zająłby się grami podwójnymi, a drugi szkoleniowiec, który ma być Chińczykiem, odpowiadałby za singlistów.
- Raczej nie. Na świecie odchodzi się bowiem od takich połączeń, a igrzyska w Pekinie pokazały, że to kosztuje naprawdę dużo sił. Podczas igrzysk tylko ja i jeszcze jeden Koreańczyk graliśmy w dwóch parach, wszyscy pozostali zawodnicy skupiają się na jednej konkurencji. Trener Kim już mi mówił, że lepiej byłoby się skupić na jednej grze.
- Chyba tak, aczkolwiek nic nie jest jeszcze pewne na 100 proc. Chociaż nie wiem też, czy Michał będzie grał aż do igrzysk w Londynie.
- Przede wszystkim urlop i odpoczynek. Zaraz wsiadam w samolot i lecę z rodziną na tygodniowe wczasy. Niestety nie będą one zbyt długie, gdyż już 2 września mam ligę w Danii.