Ukraiński trener Blanika: Mam "profesjonalny, trenerski orgazm"

- Drugiego takiego człowieka, jak Leszek prędko nie zobaczymy. To jest unikat jeśli chodzi o charakter, ambicję i pracowitość - mówi ukraiński trener złotego medalisty z Pekinu Andriej Lewit

Leszek Blanik mistrzem olimpijskim - relacja ?

Jakub Ciastoń: Jak pan to przeżył?

Andriej Lewit , trener Leszka Blanika: Wiedziałem, że Leszek jest dobrze przygotowany. W finale trzeba było tylko wytrzymać nerwowo. Leszek wytrzymał. Ja? Trener nie jest od tego, żeby się denerwować.

Jest pan aż za spokojny. Nie okazuje pan radości.

- Wierzcie mi, że się cieszę. Mam największą zawodową satysfakcję w życiu, można powiedzieć, że taki "profesjonalny trenerski orgazm".

Wierzył pan w złoto?

- Dragulescu przeżył dramat. Ale to jest sport, gdzie trzeba oddać dwa skoki. Marian od wielu tygodni miał problem z ustaniem tego drugiego. To było już wiadomo przed konkursem.

Czyli w którym momencie wiedział pan, że będzie medal?

- Po drugim skoku Leszka. W gimnastyce nie da się przeskoczyć pewnych rzeczy. Wiadomo, jakie kto oddaje skoki i z czym ma problemy. Obie ewolucje Leszka są maksymalnie trudne. Wykonał je dobrze, więc musiał być medal.

A złoto?

- Jak upadł Dragulescu. Białorusin nie miał już szans pokonać Leszka. Też widzieliśmy go na treningu. Miał spore problemy.

Czyli wy właściwie już prawie wszystko wiedzieliście przed wyjściem na salę?

- Na igrzyskach treningi są wspólne. Trenerzy patrzą i wiedzą, co jest grane. Tylko Dragulescu mógł pokonać Leszka, zakładając, że wszystko się uda w naszych skokach. Marian miał świetny program, ale mu nie wyszło.

Gimnastyka to jest sport dla odważnych ludzi.

- Na najwyższym poziomie. Jeśli ktoś pośle dziecko na gimnastykę, to może być spokojny, że będzie miało proste plecy i będzie się dobrze czuło. Gimnastyka zaczyna być niebezpieczna na takim poziomie jak dziś w finale. Jeden zły ruch może kosztować wiele, ale też wykonawcy są najlepsi na świecie.

Leszek zapowiedział, że kończy karierę w 2010 r. Będą następcy?

- Może i będą, ale drugiego takiego jak Leszek prędko nie zobaczymy. Młodzi sportowcy to jedno, a druga sprawa to sprzęt i miejsce do uprawiania gimnastyki.

Leszek trenuje na uczelni w Gdańsku. Rozbieg musi brać na korytarzu?

- Sala jest za mała. Ale to niejedyne utrudnienie. Trzeba też czekać, aż studenci skończą zajęcia albo choć przejdą na drugą stronę sali. Myślę, że gdyby trafiło na innego człowieka, toby nie dał rady. Ale Leszek był tak ambitny i pracowity, że jakoś mu to nie przeszkadzało.

Jest pan trenerem Leszka od 12 lat. Bardzo się zżyliście?

- Jesteśmy profesjonalistami. To jest układ trener - zawodnik w najczystszej postaci. Mamy do siebie ogromne zaufanie. Praca z Leszkiem jest wielką przyjemnością. I przynosi satysfakcję.

Macie czas pójść na piwo?

- W tym sporcie nie ma w ogóle miejsca na alkohol. Jedna sekunda nieuwagi i można skończyć na wózku inwalidzkim. Można się napić trochę po zawodach albo na urlopie, ale nigdy w normalnym treningu.

A dziś po ceremonii?

- Dziś będzie szampan. Można, bo jutro nie skaczemy (śmiech).

Jakie są najważniejsze cechy mistrza olimpijskiego w gimnastyce?

- Wiara w siebie i determinacja, żeby dążyć do celu.

Zmienił się przez te kilkanaście lat?

- Charakter ani trochę. Ale wydoroślał. Stał się prawdziwym mistrzem. Wielkim szacunkiem darzę też rodzinę Leszka, zwłaszcza ojca. Mam w pamięci historię, jak niósł go do karetki po ataku astmy. Leszek w dzieciństwie chorował. To dzięki rodzicom trafił do sportu. To, że nie ma rzeczy niemożliwych, Leszek wyniósł z domu. To go ukształtowało. Czapki z głów. Ten medal jest także dla jego rodziny.

Pamięta pan pierwszy trening?

- Prezes związku wskazał na chłopaka i powiedział, że to jest materiał na mistrza. Spojrzałem mu w oczy i wiedziałem, że może być dobrze. Powiedziałem mu jednak od razu, że będzie ciężko, a nawet bardzo ciężko. Odpowiedział, że jest na to przygotowany. Złapaliśmy kontakt. Leszek został mistrzem olimpijskim m.in. dlatego, że wiele lat temu zaufał mi. Uznałem, że najlepszy jest w skoku, i stopniowo odrzucaliśmy inne przyrządy. W wieloboju nie osiągnąłby tyle.

Chce kończyć karierę, ale może mógłby zdobyć jeszcze kilka medali?

- Wy chyba nie wiecie, ile Leszek ma lat. Dla 30-letniego faceta gimnastyka na najwyższym poziomie to jest niemal nadludzki wysiłek. Rygor treningowy, utrzymanie wagi, fizjologia, Leszek dokonał czegoś niesamowitego, zdobywając w tym wieku wszystko, co było do zdobycia.

To co pan będzie robił?

- Zobaczymy, co zdecyduje Leszek w 2009 r. Jeśli zostanę w Polsce, być może będę szukał nowych talentów. Ale na igrzyska w Londynie na medal nie da się już nikogo przygotować. Za mało czasu.

Blanik: Zastanawiam się, dlaczego Najwyższy na to pozwolił... ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.