Polski wojownik

To się nazywa charakter! Szymon Kołecki pokonał trapiące go kontuzje i zdobył srebrny medal igrzysk. A jeszcze dwa miesiące temu jego występ w Pekinie stał pod znakiem zapytania

Złote wiosła, srebrne wiosła

Niezniszczalny, uparty, wojownik - takie określenia przychodzą na myśl, gdy śledzi się karierę Kołeckiego. I żadne z nich nie jest przesadzone. Choć sztangista podkreślał, że do Chin jedzie po złoto, drugiego miejsce nie może traktować jako porażki. Choćby dlatego, że wielu na jego miejscu dawno odpuściłby sobie wyczynowy sport. Fałszywe oskarżenia o doping, operacja kręgosłupa, czy wreszcie paskudna kontuzja kolana, która w tym roku przytrafiła się Szymonowi - jeszcze w czerwcu jego wyjazd do Pekinu był zagrożony - te problemy sprawiły, że drugie tyle czasu co na podestach Szymon spędził w gabinetach lekarskich lub walcząc o swoje dobre imię.

Kołecki jednak do Chin pojechał i mimo że do wczorajszego startu przygotowywał się tylko sześć tygodni, stoczył pasjonującą walkę ze swoim odwiecznym rywalem Ilią Ilinem. Kazach ostatnie dwa lata podporządkował igrzyskom, nie jeździł na żadne zawody, oficjalnie tłumacząc się kontuzją. Nieoficjalnie padały podejrzenia o doping. Kołecki tych plotek nawet nie chciał komentować. Kazach zdobył minimum olimpijskie, a wczoraj był poza zasięgiem. Mimo to Polak był od niego gorszy w dwuboju o zaledwie trzy kilogramy (403 kg). A walczył do końca. W ostatniej próbie podrzutu próbował dźwignąć 228 kg. Nie dał rady.

Na podium wszedł jednak uśmiechnięty, był nie "tylko", ale "aż" drugi. Zasłużone brawa bili mu olimpijski mistrz z Kazachstanu i trzeci na podium Rosjanin Chadżimurat Akkajew.

Jakże różnił się ten obrazek, od tego z igrzysk w Sydney. Osiem lat temu 19-letni wówczas Kołecki również zdobył srebro. Walkę o złoto w konkursie podnoszenia ciężarów młodzieżowy mistrz świata przegrał z Gruzinem z greckim paszportem Akakiosem Kakaszwilim, bo... był od niego cięższy o 1,5 kg [gdy dwóch zawodników dźwignie taki sam ciężar, wygrywa lżejszy sztangista]. Gdy potem na podium, stojąc u boku trzykrotnego mistrza olimpijskiego, odbierał medal, nie krył złości. Srebro zerwał z szyi, a w oczach miał łzy. - Ten medal smakuje znacznie lepiej - mówił Kołecki po wczorajszym konkursie.

Ostatni złoty medal dla Polski w podnoszeniu ciężarów zdobył w 1972 r. w Monachium Zygmunt Smalcerz. Czy Kołeckiego stać jeszcze na start na igrzyskach w Londynie za cztery lat? - Szymuś da radę. Spokojnie - zapewnia Smalcerz, obecny trener naszego wicemistrza olimpijskiego. Co na to Kołecki? - Koniec? Jaki koniec? Końca nie widać. Mój organizm nie jest wycieńczony, tylko poturbowany - śmieje się.

Jednego można być pewnym: Kołecki jeszcze nas zaskoczy. Niczym bohater jego ulubionej książki "Hrabia Monte Christo".

Podziel się swoimi wrażeniami

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.