Niemcy, nigdy z nimi nie wygraliśmy

Próbowaliśmy już 15 razy, w tym trzykrotnie w finałach mistrzostw świata. - Teraz na papierze Niemcy też wydają się silniejsi. Ale tylko na papierze - zastrzega pomocnik naszej drużyny Jacek Krzynówek

Serce polskiego kibica naprawdę mocno bije, gdy gramy z dwoma drużynami - angielską lub niemiecką. Z tą pierwszą udało się wygrać (2:0 w Chorzowie w 1973 r.), wywalczyliśmy też "zwycięski remis" (na Wembley, też w 1973 r.). Niemcy jak dotąd są przeszkodą nie do pokonania. Nieważne, czy w spotkaniu towarzyskim, czy o stawkę, których było pięć: dwa w eliminacjach mistrzostw Europy i trzy w finałach mistrzostw świata.

1971, Warszawa, 1:3, el. ME

Kazimierz Górski dopiero budował drużynę, która miała podbić świat. Wcześniej musieliśmy zmierzyć się z Niemcami w eliminacjach mistrzostw Europy. 35 tysięcy ludzi oglądało debiut w polskiej bramce Jana Tomaszewskiego. - Najpierw wygrywaliśmy, w 28. minucie Robert Gadocha strzelił bramkę. Później dwa gole strzelił mi Gerd Müller, napastnik, który miał na mnie abonament. To był geniusz, leżał i strzelał bramkę. Z pięciu-sześciu metrów, nie do obrony. Trzecią bramkę Jürgena Grabowskiego ja zawaliłem, strzelił mi w krótki róg. Przegraliśmy 1:3. Po tym meczu byłem najpopularniejszym człowiekiem w kraju. Pół Polski chciało mnie powiesić, a pół wygnać na banicję - opowiadał niedawno w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Tomaszewski. W rewanżu rozegranym w Hamburgu było 0:0.

1974, Frankfurt, 0:1, MŚ

Najsłynniejszy z naszych meczów z Niemcami. Stawką spotkania był finał mistrzostw świata. Przed pierwszym gwizdkiem nad stadionem we Frankfurcie było oberwanie chmury, murawa zamieniła się w wielkie bajoro. O tym, żeby grać, zdecydował austriacki sędzia Erich Linemayr. - Pytanie brzmi, czy musiał to robić. Przed meczem przyszedł do niego prezydent FIFA i organizatorzy. Chyba nie po to, aby się przywitać. Pewnie to oni powiedzieli, żeby grać. W końcu na stadionie byli kibice, transmisja przygotowana - mówił w "Metrze" Kazimierz Górski. Po 45 minutach było 0:0. Choć w Polsce świeciło słońce, ludzie w przerwie wychodzili do sklepów z parasolami w rękach. Na początku drugiej połowy Tomaszewski obronił (drugi w tym turnieju) rzut karny wykonywany przez Ulego Hoenessa. W 76. minucie przy strzale Gerda Müllera był bezradny. Polacy przegrali 0:1. Później w meczu o trzecie miejsce pokonaliśmy Brazylię, a wszyscy zastanawiali, czy gdyby było sucho, finał byłby nasz. - Później oglądałem ten mecz w telewizji i widziałem wszystkie nasze strzały na niemiecką bramkę. Myślę, że na suchym terenie mogło być lepiej. Ale nie ma co gdybać. I tak było dobrze - odpowiadał Kazimierz Górski.

1978, Buenos Aires, 0:0, MŚ

To był nasz pierwszy mecz na argentyńskim mundialu. - Byliśmy faworytami, mieliśmy jeszcze większość reprezentacji z 1974 roku, a Niemcy zmienili skład. Ale nie graliśmy o zwycięstwo, tylko o wyjście z grupy, w której były jeszcze Meksyk i Tunezja, słabsze od nas. Wyszliśmy nastawieni na maksymalne zabezpieczenie własnych tyłów, Niemcy tak samo. Kaziu Deyna mi opowiadał, że jak było 10 minut do końca, podbiegł do niego Berti Vogts i powiedział: "Dobra, 0:0, rozchodzimy się". Po co się tłuc, robić sobie krzywdę - przypominał Tomaszewski.

2006, Dortmund, 0:1, MŚ

Po porażce 0:2 z Ekwadorem musieliśmy pokonać Niemców grających przed własną publicznością (65 tysięcy widzów, z czego kilkanaście tysięcy Polaków, którzy w tylko sobie znany sposób zdobyli bilety). To było jedyne wyjście, żeby myśleć o wyjściu z grupy. Od pierwszej minuty zostaliśmy zepchnięci do obrony, ale mecz życia rozgrywał Artur Boruc. Na jego bramkę Niemcy strzelali 16 razy. Piłka tylko raz wpadła do siatki, już po upływie 90. minuty. - Po takim meczu boli wszystko. Kości. I głowa też - mówił w drodze do szatni Maciej Żurawski. - Słaniam się na nogach, tak zmęczony dawno nie byłem - dodawał Ebi Smolarek.

Bilans meczów Polska - Niemcy: 15 spotkań, 11 razy przegrywaliśmy, cztery razy był remis. 27:7.

Copyright © Agora SA