Jagiellonia przegrała z Widzewem

Słaba gra i trzecia porażka z rzędu - piłkarze Jagiellonii przegrali 0:2 z Widzewem. Białostoczanie zagrali najgorsze spotkanie po wznowieniu rozgrywek. - Nie wiem, czy my jesteśmy głąbami? Trener coś mówi, a my po trzech minutach robimy coś kompletnie innego. To była żenada - podsumowuje pojedynek bramkarz Jacek Banaszyński

Bilans białostoczan w wiosennych meczach ekstraklasy przedstawia się mizernie: pięć porażek, remis i ledwie jedno zwycięstwo z outsiderem z Sosnowca. Gra piłkarzy Jagiellonii pozostawia bardzo wiele do życzenia. W sobotę byli tylko tłem dla walczącego o utrzymanie Widzewa. Na usprawiedliwienie można podać tylko fakt, że w Łodzi znowu zagrali bez podstawowych piłkarzy. Tym razem pięciu. Z różnych przyczyn zabrakło: Radosława Kałużnego, Dariusza Łatki, Jacka Markiewicza, Dariusza Jareckiego i Remigiusza Sobocińskiego. Zmiennicy ponownie spisali się słabo, dając klarowny sygnał działaczom klubu, by już zaczęli pilnie szukać wzmocnień. Bo o ile w tym sezonie spadek słabiutkiej Jagiellonii raczej nie grozi (dół tabeli też punktuje sporadycznie), o tyle w następnym bez wyraźnych wzmocnień jest niemal pewny.

Początek spotkania w Łodzi mógł napawać optymizmem. Już w 52. sekundzie spotkania młodziutki Michał Renusz ograł jak chciał Tomasza Lisowskiego, czyli reprezentanta Polski, i znalazł się w idealnej sytuacji strzeleckiej. Ale nie oddał celnego strzału. Jak się okazało, ta akcja uśpiła gości.

- Mój zespół za bardzo uwierzył w to, że można spokojnie atakować - mówi trener Artur Płatek. - Nie tak mieliśmy grać, nie to sobie zakładaliśmy. Mieliśmy grać z kontry, a to rywale zagrali w taki sposób.

Łodzianie, którzy identycznie jak zawodnicy z Białegostoku przegrali dwa poprzednie spotkania, pokazali, jak wykorzystuje się kontrataki. Trener Marek Zub ustawił swą drużynę bardziej ofensywnie niż w poprzednich meczach i to bardzo szybko przyniosło efekty. W 11. min Sławomir Szeliga zagrał na prawe skrzydło do Łukasza Mierzejewskiego. Ten wbiegł spokojnie w pole karne i, mimo że sam mógł wpisać się na listę strzelców, zagrał piłkę wzdłuż bramki do Stefana Napoleoniego. Włoch bez problemów skierował ją do siatki.

Właśnie akcje prawą stroną sprawiały największe problemy białostoczanom (chociaż i po przeciwnej Alexis Norambuena nie radził sobie z bohaterem pojedynku, Napoleonim). Powstrzymać rywali nie potrafili Tomasz Sokołowski i Marek Wasiluk. Łodzianie ich słabą dyspozycję wykorzystali niemiłosiernie i w 25. min zdobyli drugą bramkę. Tym razem akcję rozpoczął Łukasz Juszkiewicz, zagrał piłkę do niezwykle aktywnego Adriana Budki, a ten wyłożył ją jak na tacy kolegom. Z futbolówką co prawda minęli się Maciej Kowalczyk i Mierzejewski, ale tam gdzie trzeba, znowu był Napoleoni, ponownie uciekając Norambuenie.

- Widzew był lepszą drużyną, grał z większym zaangażowaniem, wolą walki i determinacją. U nas tego nie było - ocenia Płatek. - Niektórzy zawodnicy odpuszczali w decydujących momentach. Mógłbym trzech, może czterech wskazać, którzy zagrali na swoim poziomie. Trudno powiedzieć, z czego to się bierze. Nie chciałbym nikogo urazić, ale to chyba wynika z braku umiejętności.

- Mieliśmy atakować rywali dziesięć metrów za środkową linią boiska, a straciliśmy dwie bramki po piłkach rzuconych za plecy obrońcom, którzy wychodzili zbyt wysoko - grzmiał po meczu Banaszyński. - Z drugiej strony nie ma się czemu dziwić, że obrońcy wychodzą, skoro pomocnicy też to robią. Trzeba słuchać tego, co mówi się na odprawach, bo inaczej nie będzie dobrze - dodaje bramkarz, który był najlepszym piłkarzem w szeregach białostoczan. Gdyby nie jego interwencje, sam Napoleoni strzeliłby co najmniej ze cztery bramki. - I co z tego, że coś tam obroniłem. To nie ma znaczenia, przecież przegraliśmy.

Porażka nie może dziwić, gdyż oprócz błędów w obronie, goście praktycznie nie istnieli w ataku. Vuk Sotirović, który wrócił do wyjściowego składu po zesłaniu do zespołu Młodej Ekstraklasy, sam nie był w stanie sforsować defensywy łodzian. W kierunku bramki rywali uderzał tylko dwukrotnie. Raz zrobił to tuż przed końcem pierwszej połowy rywalizacji, a raz chwilę po wznowieniu gry po przerwie. Ten drugi strzał był dopiero pierwszym celnym uderzeniem białostoczan w meczu. Ale tak jak na początku spotkania po jednej akcji gości do głosu doszli miejscowi i raz za razem zagrażali ich bramce. Jednak, mimo kilku wybornych sytuacji, już żaden z gospodarzy nie wpisał się na listę strzelców.

- Właśnie tego żałuję najbardziej, że nie udało nam się zdobyć więcej bramek. Myślę, że każdy dodatkowy gol byłby nam bardzo pomocny w przygotowaniach do starcia derbowego z ŁKS-em - twierdzi trener Zub.

Białostoczanie muszą natomiast bardzo szybko poprawić grę, jeżeli nie chcą, by ich kolejny mecz skończył się kompromitacją. W sobotę podejmą pewnie kroczącą po mistrzostwo Polski Wisłę Kraków. Z taką grą jak w Łodzi w tym starciu nie mają na co liczyć.

- Ciężko będzie nam zdobyć nawet kilka punktów, grając tak jak dzisiaj - nie ma złudzeń Płatek. - Ja jednak wierzę w zespół, on musi się w końcu obudzić. Przed nami teraz trudne spotkania i musimy zagrać w nich sposobem, jak to było na jesieni. Jeżeli będzie inaczej, to wpakujemy się w poważne problemy.

Widzew Łódź - Jagiellonia Białystok 2:0 (2:0)

Strzelec bramek : Stefano Napoleoni (11. i 25.).

Widzew : Fabiniak - Szeliga, Kłos, Ukah Ż , Lisowski - Budka, Juszkiewicz, Kuklis (70. Panka), Napoleoni (87. Gustavo) - Mierzejewski (75. Grzelczak), Kowalczyk.

Jagiellonia : Banaszyński - Norambuena, Napierała Ż , Nawotczyński, Wasiluk - Falkowski, Kwiek - Renusz (80. Niedziela), Bruno (46. Dzienis), Sokołowski (65. Marczak) - Sotirović.

Sędziował : Tomasz Mikulski z Lublina Widzów: ok. 6000

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.