Skra bliżej czwartego złota

Po raz czwarty z kolei siatkarze z Bełchatowa zagrają w wielkim finale mistrzostw Polski. W piątek zamknęli usta tym, którzy liczyli na sensację, czyli porażkę z Mlekpolem AZS Olsztyn

Kiedy w Wielką Sobotę PGE Skra przegrała 0:3 z olsztynianami, nawet zawodnicy nadrabiali minami. Ale chyba najwięksi optymiści nie przypuszczali, że obrońcy tytułu zagrają aż tak dobrze. Przecież w poprzedni weekend w niespełna dobę rozegrali aż dziesięć bardzo ciężkich setów, z rywalami z najwyższej światowej półki. Widać było jednak, że to tylko wzmocniło drużynę, która znów przypominała znakomicie pracująca maszynę. Nawet przeciwności losu nie były w stanie jej powstrzymać. A przecież z powodu choroby w czwartek nie mógł grać Piotr Gruszka, zaś w piątek dołączył do niego Janne Heikkinen.

Okazało się jednak, rezerwowi, a może lepiej ich nazwać zawodnikami, którzy po prostu mniej grają - Radosław Wnuk i Michał Bąkiewicz - nie dość, że nie osłabili zespołu, to jeszcze wnieśli do niego wiele nowych wartości. Bąkiewicz to świetne przyjęcie i obrona oraz bardzo dobra zagrywka, zaś Wnuk - atak i aktywna gra na siatce.

O ile w czwartek gospodarze jeszcze podjęli walkę, to w piątek już od pierwszych piłek widać było wyższość Skry. Taktyka była taka sama - szybująca zagrywka kierowana była w Björna Andrae i Richa Lambourna, a ci przyjmowali piłkę na czwarty i piąty mecz, utrudniając Pawłowi Zagumnemu gubienie bloku. Po drugie, bełchatowianie nawet jeśli tracili punkty, to po walce. Ataki gospodarzy, po których piłka czysto trafiała w boisko, można było policzyć na palcach. Gdziekolwiek leciała piłka, tak byli bełchatowscy obrońcy. To deprymowało olsztynian, który gaśli w oczach.

Inna przewaga Skry nad rywalami nazywa się Mariusz Wlazły i Stephane Antiga. To chyba dwaj najlepsi zawodnicy PLS w tym sezonie. Wlazły potwierdził prawie wszystkie swoje walory, może poza zagrywką, z którą ma ostatnio małe kłopoty. Inna sprawa, że podobne kłopoty chciałoby mieć 95 proc. siatkarzy w lidze, bo polegają one na mniejszej niż zazwyczaj liczbie asów. Ale w ataku 25-letni zawodnik spisywał się rewelacyjnie. W pierwszym secie skończył dziewięć z 11 zbić, w drugim - cztery z sześciu, zaś w trzecim był wykorzystywany rzadziej, ale w najważniejszych momentach się nie mylił. A rzadkie niepowodzenia go tylko mobilizowały, podobnie jak Francuza, który tak jak dzień wcześniej zakończył grę asem serwisowym.

W Skrze nie było słabych punktów. Maciej Dobrowolski świetnie prowadził grę, a w obronie spisywał się niczym Sergio z Piacenzy, a Paweł Maciejewicz pokazał, że na zagrywce jest jednym z najlepszych w kraju.

AZS zerwał się do walki w trzecim secie, kiedy prowadził 20:17. Ale jego zawodnicy tak jak dzień wcześniej nie wytrzymali psychicznie i zaczęli popełniać błędy. A takiej okazji Skra nie zwykła wypuszczać z rąk i kilka minut później cała ekipa skakała z radości, ciesząc się z awansu do finału. Rywala bełchatowianie poznają w poniedziałek, kiedy Wkręt-met AZS Częstochowa zmierzy się z Jastrzębskim Węglem w piątym spotkaniu półfinałowym.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.