Ebi nie trafił do pustej bramki
Ebi Smolarek: Wiem, że Polska jeszcze z nimi nie wygrała, nawet w najlepszych czasach. Ale też nigdy wcześniej nie graliśmy na Euro i w końcu udało się awansować. Trzeba zrobić kolejny krok do przodu. Dla mnie Niemcy to rywal szczególny, bo grałem w Bundeslidze, a że nie zawsze byłem traktowany bez zarzutu, to chciałbym się trochę zrewanżować. Ale znacznie bardziej chciałbym rewanżu za mundial i porażkę w Dortmundzie. Gol stracony w doliczonym czasie bardzo zabolał. Wszystkich, nie tylko mnie. Ale nie demonizujmy meczu z Niemcami. Wcale nie jest znacznie ważniejszy od tych dwóch pozostałych z Austrią i Chorwacją. Można pokonać Niemców i przegrać Euro, albo przegrać z nimi i awansować do 1/8 finału. Zdecydowanie wolał bym to drugie.
- W 2002 szanse wyjazdu na mistrzostwa przekreśliła mi kontuzja. Cztery lata później miałem wielkie nadzieje z których nic nie wyszło. Ale i tak było lepiej, bo poznałem smak tak wielkiej imprezy i choć nie wypadła ona jak chciałem, mam niezapomniane doświadczenia. Teraz mogą się one przydać. Ja znów jestem optymistą, choć wiem jak będzie ciężko odnieść sukces. Pamiętam jednak jaką frajdę sprawiły nam mecze z Portugalią w eliminacjach, w Austrii mamy zamiar przeżyć coś podobnego. Ważne, żebyśmy jechali na te mistrzostwa z wiarą w siebie, a nie sparaliżowani uczuciem, że jak coś nie wyjdzie to koniec świata. Trzeba się cieszyć grą, piłka to nie tylko ciężka praca, ale przede wszystkim hobby. Bez pozytywnego myślenia zmarnujemy nadzieje swoje i naszych kibiców.
- Nie. To nie ja jestem gwiazdą, ale drużyna. Moje bramki były ważne, ale bez kolegów nie zrobiłbym nic. Nie mamy takiego zespołu w którym jeden, czy dwóch piłkarzy robi wszystko. U nas musi robić jedenastu, tylko wtedy jest szansa na dobry wynik. A jeśli chodzi o popularność to jest ona bardzo przyjemna. Uznanie kibiców to dla mnie dowód, że się coś robi dobrze.
- Nie myślałem o tym, bo to sprawa mniej ważna. Tu się nie liczy Smolarek, ale drużyna. Przyjemnie mi było, gdy w eliminacjach było tyle pochwał za moje gole, zrobię co można, by to samo uczynić na Euro, ale tylko po to, byśmy zaszli jak najdalej.
- A chociażby i do finału. Dlaczego nie mielibyśmy o tym marzyć? Mamy świetnego trenera, a w eliminacjach sami sobie udowodniliśmy, że możemy grać dobrze. Kibice dają nam siłę. Może nie jesteśmy drużyną gwiazd, ale w piłkę grać umiemy. Na Euro przyjdzie się zmierzyć z najlepszymi, ale nie ma takiego obrońcy, którego nie można by ograć. W Hiszpanii mam to na co dzień, grałem przeciwko Cannavaro najlepszemu piłkarzowi świata w 2006 roku. Jestem na to gotowy.
- Zaufajmy Beenhakkerowi. On jest od powołań do kadry i dotąd robił to dobrze. Ja też byłem kiedyś w sytuacji, gdzie musiałem wybrać czy gram dla Polski czy Holandii. Ale zawsze chciałem grać dla rodaków moich, mamy, ojca czy babci. Nie mieszkam w Polsce odkąd skończyłem 6 lat, czasem wstydzę się za swój polski, za to, że źle mówię, ale zawsze: w Holandii, Niemczech, czy Hiszpanii czułem się Polakiem. Nie bywam w Polsce tak często jakbym chciał, ale kiedyś to się zmieni. W Aleksandrowie mam jedną babcię, w Warszawie drugą. Chciałbym je odwiedzać częściej.
- Nie znam go, więc nie chciałbym za wiele o nim mówić. Zaufajmy Beenhakkerowi.
- Na razie to nie za bardzo jest czas o tym myśleć, trwa sezon w lidze hiszpańskiej, idzie nam bardzo dobrze, mogą to być historyczne chwile dla Racingu. Choć gdzieś w tyle głowy siedzi mi myśl, żebym był zdrowy i w formie na czerwiec.
- Kiedy tu przyjechałem był zdaje się piątek. Wieczorem wybrałem się na kolację. Zamówiłem coś pysznego, moje ulubione krewetki. Zjadłem niezauważony. W niedzielę graliśmy z Barceloną. Wszedłem na boisko i po 12 minutach z niego wyleciałem z czerwoną kartką. Miałem jednak szczęście, bo drużyna utrzymała wynik 0:0, który był dla Racingu bardzo dobry. I gdy w niedzielę wybrałem się do restauracji, już wszystko jadłem za darmo.
- Jasne, że nie, ja chciałem pokazać, że walka nie jest mi obca. Ale ludzie w Santander znają się na piłce i widzieli mój wślizg był najwyżej na żółtą kartkę. Zresztą kilka miesięcy później spotkałem się z sędzią i sam przyznał, że czerwona kartka to była kara zbyt surowa. Obejrzał tę sytuację w telewizji i inaczej ją ocenił.
- Mało, ale mogło być więcej, gdyby na przykład arbiter ostatniego spotkania w Getafe uznał moją drugą bramkę. Podszedłem i mówię: "no habia fuera de juego" (nie było spalonego red), a on na to, że sprawdzi w telewizji. I pewnie też przyzna mi rację. Najważniejsze dla mnie jest jednak, że Racing gra dobrze, że walczymy o puchary, a nie utrzymanie.
- Na pewno przypadek. Choć, gdybym miał siedem bramek byłbym najlepszym strzelcem Racingu (śmiech). Ale nie ma o czym mówić, sędziowie się mylą, bo są ludźmi, nikt się na mnie nie uwziął. Nie ma obawy.
- Dużo rozumiem, ale tu mówi się bardzo szybko wtedy muszę prosić, by trener powtarzał polecenia. Uczę się jednak cały czas, mam prywatnego nauczyciela.
- Mam kontrakt na cztery lata. Ale w Dortmundzie też miałem i mnie sprzedali. Na razie gram dla Racingu, ale co będzie w przyszłości nie wiem. Odchodziłem z Borussii z lekkimi obawami. To wielki klub, na stadion przychodzi 80 tys ludzi, a w Santander 20 tys. Ale Racing dał mi szansę gry w lidze hiszpańskiej o której marzyłem. Poza tym w Dortmundzie byłem trzy lata i potrzebowałem zmian: w pracy i w życiu. Przychodzi taka chwila i trzeba jej ulec. Na razie cieszę się tym co mam w Santander: piękne miasto, wspaniała kuchnia, przeżywamy świetny sezon, pracuję z trenerem do którego mam szacunek i z dobrymi piłkarzami. A przed meczem z Getafe w półfinale Pucharu Króla przychodziło na treningi coraz więcej kibiców. Biletów nie było od dawna. Bardzo czekali na nasz sukces.