Lech przegrał po roku

Przegrany mecz Lecha z Wisłą Kraków pokazał, kto będzie mistrzem Polski, a kto tylko mówił, że będzie

Dokładnie rok i pięć dni upłynęło od poprzedniej porażki Lecha na stadionie w Poznaniu. 10 marca 2007 r. w stolicy Wielkopolski 2:0 wygrało Zagłębie Lubin i w maju Czesław Michniewicz cieszył się ze swoimi piłkarzami z mistrzostwa Polski. To, że Wisła odbierze w tym roku tytuł lubinianom, jest już niemal pewne. Co łączy Michniewicza i Macieja Skorżę, oprócz tego, że w drodze po mistrzostwo wygrywali w Poznaniu? To, że obaj pracowali kiedyś w Amice Wronki. Jej szef, a dziś właściciel Lecha Poznań Jacek Rutkowski, sporo zainwestował w obu młodych szkoleniowców. W Lechu jednak ich nie zatrudnił, wybrał Franciszka Smudę. Teraz jego wychowankowie zdobywają mistrzostwa w innych klubach, a Smuda ma problem ze zrobieniem z Lecha zespołu z czołówki tabeli.

Starcie Lecha Poznań z Wisłą Kraków było hitem kolejki, a jednak kibice podeszli do niego wstrzemięźliwie. Trzeba by zrobić badania, aby dowiedzieć się, czy ważniejszym powodem były ceny biletów na ten mecz (do 75 zł), czy też kiepska ostatnio gra Lecha. A może jedno i drugie.

Na poziom sobotniego meczu narzekać nie można. Trudno jednak sobie wyobrazić słaby mecz w wykonaniu tych dwóch drużyn - takowego nie było od lat. Widowisko było, ale nierówne. Choć Lech w pierwszej połowie zdołał narzucić Wiśle swoje warunki, to jednak upływający czas działał na jej korzyść. Ostatecznie krakowski zespół wygrał w pełni zasłużenie, pokazując na dodatek Lechowi, że jest od niego wyraźnie lepszy.

- Chyba zagraliśmy najlepszy mecz tej wiosny - przyznał trener Wisły Maciej Skorża. Franciszek Smuda ograniczył się tylko do porównania spotkania z Wisłą do pojedynku z Zagłębiem Lubin - meczu nijakiego w wykonaniu Lecha. - Te dwa spotkania to niebo a ziemia - stwierdził Smuda. I trzeba się z nim zgodzić. Może po przegranym spotkaniu nie wypadało mu tego powiedzieć, ale Lech zagrał z Wisłą najlepsze zawody w tym roku.

Jednak szczególnie w pierwszej połowie różnica nie była aż tak wyraźna. Wystarczyła odrobina koncentracji Marcina Kikuta w 12 min, by Lech prowadził z murowanym kandydatem na mistrza. Pomocnik Lecha zrobił jednak rzecz niebywałą - z bliska (fakt, że z dość ostrego kąta) strzelał na pustą bramkę, ale trafił w słupek! Kikut nie zamierzał poprzestać na rwaniu włosów z głowy. Do końca meczu walczył ambitnie i starał się. Był nieskuteczny, nie trafiał w bramkę, ale robił co w jego mocy, aby to zmienić.

Lechici szybko przekonali się, że warto odważnie atakować, czego dotychczas w tym roku nie spróbowali. My przekonaliśmy się za to, że póki co są dla "Kolejorza" tylko dwa wyjścia: albo atak (harakiri, jak mówi Smuda) przy zaniedbaniu obrony, albo murowanie dostępu do własnej bramki, co wiąże się z niezagrażaniem bramce rywala. Lech na Wisłę ruszył i błyskawicznie stracił gola, zresztą po bardzo ładnej akcji Pawła Brożka, Wojciecha Łobodzińskiego i Marka Zieńczuka. Na dodatek była to odpowiedź Wisły na zmarnowaną przez Kikuta okazję, więc tym bardziej podcinała ona Lechowi skrzydła.

"Kolejorz" odpowiedział kolejnymi atakami, szarżami głównie skrzydłami, co jednak idealnych sytuacji nie przynosiło. "Kolejorz", przy słabej formie Marcina Zająca i Piotra Reissa (to oni w zeszłym roku odpowiadali za strzelanie bramek), jest w polu karnym przeciwnika zupełnie niegroźny.

Rywal musi się mieć za to na baczności przy stałych fragmentach gry. Po meczu z Wisłą lechici mają już w tym roku komplet - w Zabrzu strzelili gola z karnego, w Łodzi z rożnego, a w sobotę z wolnego. Uściślając, do bramki Wisły strzelił jej piłkarz Piotr Brożek. Był to gol samobójczy.

Remis do przerwy po przyzwoitym meczu mógł dawać nadzieje na to, że Lech się przełamie, może nawet wygra i uatrakcyjni nieco wyścig o mistrzostwo. Tymczasem w drugiej połowie krakowianie długo utrzymywali się przy piłce i kilka razy nękali Krzysztofa Kotorowskiego. Ten w cudowny wręcz sposób obronił strzał z bliska Jeana Paulisty, a przy dobitce piłkę sprzed linii bramkowej wybił Dawid Kucharski. Napastnik Wisły zachował się jeszcze bardziej niefrasobliwie niż Kikut na początku spotkania. W ślady Paulisty nie poszedł Paweł Brożek i drugie bezkarne dośrodkowanie z lewego skrzydła skończyło się zwycięskim golem dla Wisły.

Ma rację Smuda twierdząc, że Wisła "była lepsza o jedną bramkę, ale to nie znaczy, że nie mogliśmy wygrać". Tyle że krakowianie na zwycięstwo zapracowali uczciwie, solidną grą. Wygrana Lecha byłaby raczej efektem pospolitego ruszenia, zrywu, w którym więcej jest emocji i ambicji niż kontroli nad akcjami. "Kolejorzowi" mógł pomóc Piotr Brożek, który w roli lewego obrońcy był najsłabszym elementem defensywy Wisły. Jeśli można było sforsować obronę, to właśnie tamtędy. Nadzieją Lecha był też wyjątkowo niepewny Mariusz Pawełek, który kilka razy wychodził z bramki i nie dotykał piłki. Po jednym z takich zagrań Rafał Murawski strzelał z daleka na pustą bramkę, ale nieznacznie się pomylił.

Do końca meczu nie dotrwał Hernan Rengifo i Lech drugi raz z rzędu kończył mecz w dziesiątkę. Pierwszą żółtą kartę Peruwiańczyk dostał w sobotę za interwencję w obronie swego rodaka Henry Quinterosa, poturbowanego przez rywali. Rengifo ruszył na nich niczym wściekły jaguar - sędzia uznał, że agresji w tym było za dużo.

Drugą kartkę dostał za próbę wymuszenia rzutu karnego w 84 min. Tak jak Rengifo wstawił się nieco wcześniej za swoim kolegą z zespołu, tak w tej sytuacji nikt nie wstawił się za nim. Lechici najwyraźniej uznali, że decyzji sędziego nie zmienią. Nie było przy arbitrze Bartosza Bosackiego, który przejął opaskę po Reissie ani żadnego z Polaków, który mógłby negocjować z sędzią. Próbował za to Henry Quinteros, który polskim włada bardzo średnio. Nic nie wskórał - Rengifo wyleciał z boiska i szedł do szatni... przy brawach publiczności.

- Oba zespoły grały ofensywnie i oba miały swoje sytuacje - stwierdził trener wiślaków Maciej Skorzą. - To jednak my strzeliliśmy dwie bramki. - Trzy - poprawili dziennikarze. - Wisła co pół roku wzmacnia skład dobrymi zawodnikami, najczęściej reprezentantami Polski. Ma znacznie większe pole manewru - oceniał trener Franciszek Smuda. - Ja ze swego zespołu wyciskam wszystko, co się da.

Smuda musi teraz się zastanowić - w poprzednich meczach jego zespół grał brzydko, ale ciułał punkty. Teraz zagrał ładnie, ale przegrał. Co lepsze? - Mieliśmy dziś do czynienia z przeciwnikiem bardzo dobrym - stwierdził poznański szkoleniowiec. - Z innym wynik mógłby być lepszy. Będziemy dalej grali ofensywnie, nie mamy już nic do stracenia.

Lech Poznań - Wisła Kraków 1:2 (1:1)

Bramki: 0:1 Zieńczuk (14. min, po podaniu Łobodzińskiego), 1:1 Piotr Brożek (40., sam., po dośrodkowaniu Henriqueza), 1:2 Paweł Brożek (70., po wrzutce Zieńczuka)

LECH : Kotorowski - Wojtkowiak, Bosacki, Kucharski, Henriquez (68. Bandrowski) - Kikut, Murawski, Quinteros, Zając (61. Wilk) - Rengifo Ż, Ż-Cz, Reiss Ż (79. Pitry).

WISŁA : Pawełek - Baszczyński Ż, Głowacki Ż, Cleber, Piotr Brożek, Łobodziński (68. Matusiak Ż), Dudka (90. Diaz), Sobolewski Ż, Zieńczuk, Boguski (46. Paulista), Paweł Brożek.

Widzów 16,5 tys.

Sędziował Hubert Siejewicz (Białystok)

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.