Bode Miller znów królem Wengen!

150 km/godz. - z taką prędkością Amerykanin mknął do mety po zwycięstwo w legendarnym zjeździe z Lauberhornu.

Franz Klammer, Kristian Ghedina, Marc Girardelli, Stephan Eberharter i Bode Miller - tak od wczoraj wygląda elitarny klub alpejczyków, którzy co najmniej dwukrotnie wygrali zjazd na słynnej trasie w szwajcarskim Wengen.

Obok zjazdu z Koguciego Grzebienia w Kitzbühel, to najważniejsze zawody alpejskie na świecie. Trasa liczy aż 4,5 km i jest najdłuższa spośród wszystkich w kalendarzu Pucharu Świata. Czas przejazdu to grubo ponad dwie minuty. Trzeba dodać, że chodzi o dwie minuty maksymalnego wysiłku, gdy prędkość, jaką osiągają najlepsi, dochodzi do 150 km/godz. Narciarze na mecie trzymają się za uda, które po takiej dawce przeciążeń i napięć są po prostu rozpalone do czerwoności.

No... prawie wszyscy, bo 30-letni Bode Miller dołączył do elitarnego klubu w swoim stylu, czyli efektownie, ale na luzie. - Dałem z siebie wszystko - powiedział, uśmiechając się na mecie Miller. Za uda się jednak nie trzymał, za to szybko przyssał się do butelki szampana.

Dokładnie tak samo było rok temu, z tą jednak różnicą, że tym razem Miller po prostu znokautował rywali. Nad drugim na mecie Szwajcarem Didierem Cuchem miał 0,65 s przewagi, a nad trzecim Kanadyjczykiem Manuelem Osbornem-Paradis już aż 1,33 s! W trzydziestce było aż 11 alpejczyków, którzy do Millera stracili ponad 4 sekundy, co nawet przy tak długiej trasie należy uznać za stratę upokarzającą (to w końcu ścisła światowa czołówka).

Recepta Millera na zwycięstwo jest od lat ta sama - maksimum ryzyka i prędkości oraz całkowity brak zahamowań. - Wiedziałem, że Didier przed własną publicznością będzie chciał wygrać. Dlatego musiałem pojechać najlepiej, jak potrafię, i tak właśnie zrobiłem - powiedział Bode, który od tego sezonu ściga się poza amerykańską federacją. Opuścił US Ski Team m.in. dlatego, że zabraniano mu imprezowania do rana.

Wczoraj Miller mógł więc balować do woli, a miał jeszcze kilka dobrych powodów. Po pierwsze, wygrywając w PŚ po raz 27., zrównał się z amerykańskim rekordzistą Philem Mahre, który startował w latach 80. Teraz obaj są najbardziej utytułowanymi alpejczykami z USA.

Po drugie, wydaje się, że Miller wreszcie wrócił do wielkiej formy. W zeszłym sezonie jego zwycięstwa były incydentalne. Teraz układają się w spójną całość. Miller w piątek stanął na podium w kombinacji, dwa tygodnie temu wygrał zjazd w Adelboden, a na początku grudnia był drugi w Val Gardenie. - Wróciłem na dobre - mówił wczoraj Amerykanin, który awansował na drugie miejsce w klasyfikacji generalnej PŚ. Do prowadzącego Austriaka Benjamina Raicha traci 79 pkt.

Kolejne zawody w najbliższy weekend w... Kitzbühel. Czy Miller ustrzeli klasycznego dubla?

Wyniki:

Klasyfikacja generalna PŚ (po 20 z 41 zawodów):

Klasyfikacja PŚ w zjeździe (po 5 z 11 zawodów):

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.