Smolarek dla Sport.pl: Nie powinniśmy się "podpalać"

Nikt w klubie nie liczył, że będziemy na szóstym miejscu, ale nie powinniśmy się zbytnio podpalać. Wiem jednak, że już nie spadniemy - mówi Ebi Smolarek

Racing jest rewelacją Primera Division. Po 18. kolejkach zajmuje szóste miejsce. Gdyby je utrzymał, po raz pierwszy zagrałby w europejskich pucharach. Dziś reprezentant Polski gra w Saragossie pierwszy mecz 1/8 finału Pucharu Hiszpanii. - Liga jest najważniejsza, ale idzie nam tak dobrze, że nie ma mowy o odpuszczaniu jakiegokolwiek meczu. Gramy co prawda co trzy dni, więc trener Marcelino chciał mi dać nawet w Saragossie wolne, ale Pedro Munitis jest po operacji, a drugi z napastników Tchite załatwia sobie stały pobyt w Hiszpanii. Więc zagram - mówi Sport.pl Smolarek.

Dariusz Wołowski: Przyjeżdżał pan do Hiszpanii z wątpliwościami, czy zamiana Borussii Dortmund na Racing to dobry ruch. Dziś wszyscy wychwalają drużynę z Santander, bo jest w tabeli wyżej niż takie potęgi jak Valencia i Sevilla.

Ebi Smolarek: Trzeba mieć trochę szczęścia. Czułem, że muszę uciekać z Dortmundu, bo przez trzy lata drużyna Borussii wciąż grała tak samo, bez choćby kroku do przodu. A ja chciałem się rozwijać. Wiedziałem, że w Hiszpanii będę miał na to szansę, nawet jeśli Racing będzie się bronił przed spadkiem, na co się zanosiło. Potem, gdy poznałem drużynę, zacząłem wierzyć, że jesteśmy w stanie dokonać czegoś więcej niż utrzymanie, ale szóste miejsce to jest 200 procent normy, nikt w klubie na to nie liczył. Myślę jednak, że nie powinniśmy się zbytnio podpalać, bo do końca jeszcze 20 meczów. Wiem tyle, że już nie spadniemy.

Czego się pan w Hiszpanii nauczył?

- Bez gry jeden na jeden nic się w Primera Division nie osiągnie. Długimi fragmentami gra toczy się w środku pola, więc napastnik cofa się po piłkę, kiwa. Mniej się walczy, a więcej myśli i używa techniki. Dlatego liga hiszpańska jest trochę mocniejsza od Bundesligi.

Primera Division dała panu okazję do gry z Realem, Barceloną, Sevillą, Valencią, Atletico. Jak wrażenia? Przed sezonem za faworyta uważał pan Barcę.

- Ale największe wrażenie zrobił na mnie Real. Dawali nam wyszumieć się, byliśmy chwilami nawet lepsi, ale jak chcieli, to ruszali pod naszą bramkę i bez zbytniego wysilania się zdobywali gole. Mają ogromny potencjał.

Strzelił pan dwa gole w 17 meczach. Chyba nie jest pan zadowolony?

- Nie. Ale usprawiedliwia mnie styl gry drużyny. Nasz żywioł to kontratak. Kiedy tylko prowadzimy 1:0, trener wymaga, byśmy wszyscy pracowali z tyłu. Wtedy strzela się trudniej. Nawet Munitis, który gra w lidze hiszpańskiej wiele lat, był w Realu i jest tu uznanym graczem, zdobył tylko trzy bramki. Ale oczywiście pracuję nad tym, by strzelać więcej.

Kontuzjowany Munitis przez sześć tygodni nie zagra. Dacie radę?

- To osłabienie, bo Pedro jest w drużynie autorytetem, kieruje nami, podpowiada. Ale damy radę. Będziemy grali w ataku z Tchite, który mimo że był zwykle rezerwowym, zdobył w lidze cztery bramki.

Myśli pan już o Euro 2008?

- Gramy co trzy dni, więc nie ma czasu. Nawet o meczu z Barceloną na Camp Nou nie myślałem, bo wcześniej gramy z Saragossą, a w niedzielę w lidze z Osasuną. To wystarczająco ciężkie mecze, by się na nich skupić w 100 proc. Na razie Euro to bardzo odległa przyszłość: mam tam jechać zdrowy i w formie - tyle mam zakodowane w głowie. A formę muszę wypracować tutaj.

Nie powie pan, że nie pomyślał nawet o meczu z Niemcami?

- Pomyślałem. To fajna okazja do rewanżu, nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich chłopaków, którzy byli na mundialu. Może uda się ją wykorzystać.

Copyright © Agora SA