Rajd Dakar odwołany

Najtrudniejszy i najdłuższy rajd świata w tym roku się nie odbędzie. Imprezę odwołano ze względu na zagrożenie terrorystyczne. - Wszyscy jesteśmy zaskoczeni - komentuje specjalnie dla Metra Jacek Czachor, kapitan Orlen Teamu, który miał walczyć o miejsce w pierwszej dziesiątce wśród motocyklistów

Organizatorzy swoją decyzję uczestnikom rajdu ogłosili w samo południe. - Wyszedł do nad jakiś człowiek. Powiedział, że takie były ustalenia z ministrami. Parę osób puściło w jego kierunku wiązki. Ale żadnej dyskusji nie było. Decyzja jest nieodwołalna - mówi prosto z Lizbony, skąd w sobotę w liczącą blisko 10 tys. km drogę miało ruszyć ponad 500 motocykli, samochodów osobowych i ciężarówek.

Jako przyczynę zawodnikom podano zagrożenie terrorystyczne. Chodzi o grupę BAQMI. Zdaniem władz Mauretanii, po której obszarze przebiegać miała większa część rajdu, jest ona powiązana z Al-Kaidą i stoi za zabójstwem czterech francuskich turystów, do jakiego doszło 24 grudnia. Po tym incydencie francuskie MSZ zaapelowało do swoich obywateli o nie wyjeżdżanie do Mauretanii i o swoich obawach poinformowało firmę Amaury Sport Organisation (ASO), organizatora Rajdu Dakar.

Przygotowani już do startu zawodnicy nie do końca jednak wierzą, że chodzi o terrorystów. - Dużo o tamtym wydarzeniu się mówiło. Czytałem i słyszałem, że to mógł być zwykły napad rabunkowy, który zakończył się morderstwem. Przykra sprawa, ale takie rzeczy zdarzają się wszędzie - opowiada Czachor.

ASO wolało jednak dmuchać na zimne. Narada m.in. z przedstawicielami francuskiego rządu trwała wczoraj od rana. Początkowo zastanawiano się, czy nie odwołać mauretańskich etapów. Wszyscy uczestnicy imprezy przed granicą byliby wsadzeni do samolotów i przetransportowani do Senegalu. Ten wariant jednak upadł. - I dobrze. Wtedy rajd byłby okaleczony. Trwałby zaledwie cztery, pięć dni. Nie chciałbym w czymś takim uczestniczyć. Nie miałbym wtedy szans na zajęcie wysokiego miejsca, a interesowała mnie tylko walka o czołówkę - mówi kapitan Orlen Teamu.

Jak całe odwołanie tegorocznego Dakaru wpłynie na przyszłość imprezy? W południe zawodników uspokajano, że za rok rajd się odbędzie. - Ja też jestem pewien, że Dakar nie zginie. Ale wątpliwości pozostaną. Sponsorzy zastanowią się przed wyłożeniem pieniędzy, a ludzie przed inwestowaniem swojego czasu. Przecież przygotowanie się do takiej imprezy zajmuje mnóstwo czasu. Dokładne zrobienie motocykla do miesiąc. Do tego ludzie są strasznie rozczarowani. Dla niektórych wystartowanie w takim rajdzie to spełnienie marzeń. A tak pozostaje nam się spakować i wracać do Polski - opowiada Czachor.

Teraz w Lizbonie trwają gorączkowe rozmowy z ASO na temat zwrotu kosztów. Samo wpisowe za jednego uczestnika to 8 tys. euro. A każdy zespół liczy nawet kilkanaście osób: zawodnicy, kierowcy, mechanicy czy lekarze (np. w tym roku z Orlen Teamem miał jechać dr Robert Śmigielski, lekarz wielu polskich olimpijczyków, by na bieżąco badać zawodników). - Te pieniądze pewnie zostaną zwrócone, ale za hotel i przejazdy chyba nikt już nic nie odda - zastanawia się Czachor, dla którego odwołany Dakar miał być ósmym w karierze.

Polacy, którzy mieli jechać w Dakarze:

 

Krzysztof Hołowczyc (wraz z pilotem Jean-Markiem Fortinem samochodem), Jacek Czachor i Jakub Przygoński (motocykle), Łukasz Komornicki i Łukasz Komornicki (Buggy SMG), Klaudia Podkalicka i Grzegorz Baran wraz z mechanikiem Andrzejem Grigorjewem (ciężarówka MAN TGA), Albert Kryszczuk i Michał Krawczyk (samochodem), Robert Górecki i Ernest Górecki (samochodem) i Krzysztof Jarmuż (motocyklem)

Przeczytaj również: Grzegorz Rudynek: Dakar - pustynia, zimno, piraci i terroryści

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.