To będzie ciekawy rok

Na przyszłość płockiego sportu już nie da się patrzeć inaczej. Wiele będzie zależeć od powodzenia przedsięwzięcia związanego z przejęciem Wisły Płock. Dla miasta to prawdziwe wyzwanie, dla kibiców... też.

Rok 2007 przyniósł historyczne zmiany. Ta najważniejsza rodziła się w bólach. Zaczęło się jeszcze w styczniu, skończyło w grudniu. Właściwie tuż przed sylwestrowym szaleństwem, bo dopiero w ostatniej chwili miasto przypomniało sobie o pewnym "drobnym" wymogu aktu notarialnego, który nakazywał przejąć stadion i klub jeszcze w minionym roku. Tak 31 grudnia dokonała się rzecz, której celem początkowo było tylko ratowanie profesjonalnej piłki nożnej, czyli najważniejszej, aczkolwiek notującej najmniejsze sukcesy sekcji Wisły Płock. - Orlen nie będzie firmował profesjonalnej piłki nożnej, bo mnóstwo wokół niej niejasności, afer i korupcji - mówił na początku roku prezes PKN Piotr Kownacki.

Od tego się zaczęło. Miasto przekonane o zwycięstwach wygrywało kolejne rundy. Były negocjacje, rodziły się wielkie plany. A w czerwcu prezydent Mirosław Milewski mógł ogłosić triumfalnie, że oto nadszedł dzień chwały. Miasto uratowało Wisłę. Podpisano porozumienie, które dało punkt wyjścia do dalszych działań. Wszystkie zmierzały do tego, żeby wziąć od koncernu stadion, żeby wziąć sekcje piłki ręcznej i nożnej. Żeby wreszcie rozdawać karty. Na koniec przejęcie "klepnęli" radni, podpisano akt notarialny. Nie ma już odwrotu. Sukces - można powiedzieć. Jest jednak jedno małe ale. Bo czyj to sukces? To przecież PKN od kilku lat dążył do wydzielenia sportowej spółki ze swoich struktur, do ograniczenia środków przekazywanych na Wisłę, a ostatnio do wycofania się z firmowania futbolistów. I choć przez niespełna trzy lata będzie głównym sponsorem, to ręce ma już właściwie rozwiązane.

Przez najbliższych kilkanaście miesięcy przyjdzie nam kibicować nowej Wiśle i nowej władzy. Już bez charyzmatycznego Krzysztofa Dmoszyńskiego, który - choć odsądzany od czci i wiary - osiągnął z ukochanymi piłkarzami największe sukcesy. Już bez Marka Janickiego, który start do prezesury miał fatalny i który nie mógł się rozwinąć, bo raz - był wygodny dla Orlenu, dwa - kiedyś miał wizję Wisły jako klubu wielkiego, a teraz dał się wciągnąć w pułapkę własnej ambicji i planów koncernu. Był narzędziem na przetrwanie, dopóki miasto wszystkiego za koncern nie załatwi. A czy typowany na nowego prezesa Wisły wiceprezydent Piotr Kubera będzie tym, który zbawi klub? To właśnie pokaże rok 2008.

Wszystko będzie kręciło się wokół Wisły. Bo jeśli chodzi o sport amatorski czy ten profesjonalny, choć pozostający w wiecznym cieniu piłki nożnej i ręcznej, można być spokojnym. Tu akurat miasto wypracowało sobie doskonały sposób na wspieranie działalności wszelakiej. Sukcesy przyjść musiały. Mamy wspaniałych młodych lekkoatletów, nad którymi ciągle czuwa duch Marka Zarychty, twórcy współczesnej działalności królowej sportu na terenie Płocka, mamy wspaniałych pływaków, przedstawicieli sportów walki wszelkiej maści, badmintonistów, tenisistów wózkarzy, a nade wszystko wioślarzy. Ci ostatni - Piotr Buchalski, Bogdan Zalewski i trener Wojciech Jankowski - będą reprezentowali Płock i Płockie Towarzystwo Wioślarskie na igrzyskach w Pekinie, a to najważniejsze sportowe wyróżnienie. I kto wie, czy w końcu nie sięgną po upragniony medal? Przed czterema laty w Atenach zabrakło im przede wszystkim doświadczenia. Jednak od lat polska ósemka, której płocczanie są podstawowymi zawodnikami, znajduje się w ścisłej światowej czołówce. Teraz muszą dać z siebie wszystko. Płock czeka na ten medal.

Reszta to będzie Wisła. Piłkarze nożni według planów miasta mają wrócić do I ligi. To cel główny. Jak go osiągnąć? Jeszcze nie wiadomo. Młody, ambitny trener Leszek Ojrzyński ma wizję. Tego nie można mu odmówić. Niestety znów, żeby ją zrealizować, trzeba wymienić minimum 50 proc. składu osobowego obecnej drużyny. A to jeszcze nigdy w Wiśle nie przyniosło spodziewanego efektu. I tak będzie, dopóki nikt w Wiśle nie będzie potrafił na zawodników huknąć, wygarnąć ich z nocnych lokali, bo przecież sami nie ukrywają, że spędzają tam całkiem dużo czasu, dopóki swoim autorytetem nie zmusi ich do pracy na pełnych obrotach. Bo dlaczego w Płocku piłkarze zapominają grać? Przez specyficzną atmosferę? Raczej przez złe kontrakty, rozrywkowy tryb życia lub po prostu brak talentu.

Jeszcze kilka słów jestem winien dyrektorowi sportowemu sekcji piłki ręcznej Wisły. Przed meczem z drużyną Krzysztofa Kisiela (Focus Park-Kiper Piotrków Tryb.) założyłem się z nim, tj. Markiem Witkowskim, o wynik. Stawka: dyrektorski stołek lub trener Bogdan Zajączkowski. - Do końca roku nic o nim nie napiszesz - postawił swój warunek Witkowski, wieczny obrońca trenera. Jeśli chodzi o zakład - nie bawiąc się w szczegóły jak różnica bramek i przekonanie Marka, że Wisła już do końca roku nie przegra meczu - poległem z kretesem. Trener, który nawet nie wiedział, co się stało, mógł odetchnąć z ulgą. Stracił na kilka miesięcy wiernego krytyka. Ja swoje winy odpokutowałem i teraz mogę o tym swobodnie mówić. Marku, panie trenerze, to co pisałem na temat drużyny i pana, nigdy nie wynikało ze złośliwości. Po prostu jako dziennikarzowi większą przyjemność - mimo waszego zdania - sprawia mi pisanie o sukcesach nafciarzy i ich wspaniałych meczach. Dla mnie jako kibica też dobro drużyny jest najważniejsze. Co się stało przez te trzy miesiące? Bogdan Zajączkowski, nie przekonał mnie, że Wisła pod jego wodzą będzie wielka. A szkoda, bo chcę, żeby odzyskała tytuł sama, a nie dlatego, że liga jest słaba, a mistrz Polski stracił liderów; bo chcę, żeby w Lidze Mistrzów zagrała z najlepszymi jak równy z równym.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.