Bitwa o Londyn

Dwadzieścia cztery strzały, 31 fauli, dziesięć żółtych kartek, dwóch piłkarzy zniesionych z boiska - dramaturgią meczu Arsenal - Chelsea można by obdzielić całą kolejkę. Wygrali 1:0 Kanonierzy i umocnili się w na szczycie tabeli. W drugim hicie niedzieli Man Utd. wygrał w Liverpoolu

82. minuta - Arsenal wychodzi z kontrą trzech na dwóch. Koronkowo rozegraną piłkę dostaje Robin van Persie, trafia do siatki, ale gol nie jest uznany. Chwilę wcześniej na minimalnym spalonym był Emmanuel Adebayor.

85. minuta - Kanonierzy wciąż w natarciu. Najpierw van Persie potężnie strzela z pięciu metrów, następnie Cesc Fabregas dobija z trzech metrów. Bramki znów nie ma, bo dwukrotnie instynktownie broni Petr Cech.

87. minuta - Andrij Szewczenko dostaje piękne dośrodkowanie z prawej strony boiska. Ukrainiec uderza z kilku metrów piłkę głową jak w podręczniku: mocno, w ziemię tuż przed Manuelem Almunią. Hiszpan jednak wybija futbolówkę.

88. minuta - Adebayor wygrywa pojedynek z obrońcą i posyła piłkę do siatki obok Cecha. Emirates Stadium eksploduje radością, ale za wcześnie: sędzia Alan Wiley dopatruje się faulu urodzonego w Togo piłkarza.

91. minuta - szczęścia znów próbuje Szewczenko. Tym razem z rzutu wolnego. Strzela z 20 metrów, silnie, tuż nad murem. Almunia wyciąga się jak długi i przenosi piłkę nad poprzeczką.

93. minuta - o założeniach taktycznych już nikt nie myśli. Pięciu piłkarzy Arsenalu atakuje dwóch obrońców Chelsea. Futbolówka przechodzi od nogi do nogi, ale jest o jedno podanie za dużo. Gola nie ma.

95. minuta - rezerwowy Niclas Bendtner jest sam przed Cechem. Strzela mocno, bramkarz jednak zachowuje zimną krew.

Po końcowym gwizdku - Cesc Fabregas, leżąc, uderza w twarz Ashleya Cole'a.

To tylko opis samej końcówki meczu na szczycie angielskiej Premiership pomiędzy Arsenalem a Chelsea. Meczu, którego emocjami można by obdzielić całą kolejkę. Derby Londynu na swoją korzyść zapiszą piłkarze Kanonierów, którzy wygrali 1:0 i pozostali na pierwszym miejscu w tabeli. Ale to, że dopiszą sobie trzy punkty, zawdzięczają nie tyle doskonałym umiejętnościom, ile twardej i konsekwentnej grze w obronie, którą w pierwszej części meczu ustawili już na 30. metrze przed bramką Cecha.

Zawodnicy Chelsea zupełnie nie mieli miejsca, by skonstruować akcje. Ich cały pomysł na grę ograniczał się do posyłania długich piłek do Szewczenki. Ale że Ukrainiec jest cieniem piłkarza, który strzelał gola za golem w AC Milan, zagrożenia pod bramką Almunii nie było. Pozycyjny atak nie wchodził w grę, bo gracze Arsene'a Wengera bez pardonu atakowali już obrońców "The Blues". Boleśnie przekonał się o tym John Terry w 38. minucie. Emmanuel Eboué, nie bacząc, że przed sobą ma jednego z największych twardzieli ligi, wszedł w przeciwnika nakładką. Anglik zwalił się na ziemię z grymasem bólu na twarzy. Zabiegi lekarzy i masażystów nie zdały się na nic - Terry musiał został zmieniony.

I tuż przed przerwą wyraźnie zabrakło go w polu karnym Chelsea, gdy Fabregas wykonywał rzut rożny. Piłka przeleciała przez całe pole karne i spadła wprost na głowę Williama Gallasa. Nie było piłkarza, który by go przypilnował, i Francuz strzelił jedynego, jak się później okazało, gola meczu. Błąd w tej akcji popełnił Cech. Zazwyczaj bardzo chwalony czeski bramkarz tym razem źle obliczył lot piłki i minął się z nią w powietrzu. - Byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem, że piłka jednak do mnie dolatuje. Petr Cech nie zwykł pozwalać sobie na takie pomyłki - mówił po spotkaniu Gallas, który przez wiele lat był podporą defensywy... Chelsea.

Na potknięcie Arsenalu bezskutecznie liczył Manchester United. "Czerwone Diabły" w pierwszym rozegranym w niedzielę meczu wygrały 1:0 na wyjeździe z Liverpoolem. Stroną przeważającą byli gospodarze, którzy na bramkę rywali oddali aż 20 strzałów. Manchester miał jednak w składzie Carlosa Téveza. Menedżer Liverpoolu po meczu od razu wiedział, dlaczego jego zespół ogląda plecy czołówki (dziesięć punktów straty do Arsenalu). - Muszę zobaczyć, co z klubem chcą zrobić jego amerykańscy właściciele - powiedział Rafa Benitez, po raz kolejny przypominając, że zimą będzie domagał się milionów na transfery.

Emocji nie brakowało też w sobotę, a szczególnie w meczu Wigan - Blackburn. Potyczka zakończyła się wynikiem 5:3, a kibice mieli rzadką okazję zobaczyć hat tricki w wykonaniu aż dwóch piłkarzy. Dla Wigan trzy gole strzelił Marcus Bent, dla Blackburn Roque Santa Cruz.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.