Gembal: dla dobra drużyny

- Nie można było zmienić zawodników, więc stwierdziłem, że dla dobra drużyny powinno się zmienić trenera - mówi Jacek Gembal, który zrezygnował z prowadzenia pierwszoligowych koszykarzy BT Wózków Pruszków

Gembal to najbardziej znany trener z Pruszkowa i ostatni szkoleniowiec z Mazowsza, który zdobył mistrzostwo Polski - w 1995 roku wygrał ligę z Mazowszanką Pruszków. Potem prowadził Nobiles Włocławek, Dojlidy Białystok, Unię Tarnów, PKK Szczecin, Legię Warszawa, Kotwicę Kołobrzeg i AZS Koszalin. Od stycznia 2006 roku trenował znów zespół z Pruszkowa. Bez sukcesów - bilans z kilkunastu miesięcy to 23-32.

Po ósmej porażce w 10. meczu sezonu Gembal zrezygnował z prowadzenia drużyny.

Łukasz Cegliński: Skąd ta decyzja?

Jacek Gembal: Coś trzeba było zrobić, bo zespół grał źle. Nie można było zmienić zawodników, więc stwierdziłem, że dla dobra drużyny powinno się zmienić trenera. O rezygnacji myślałem już dwa tygodnie temu, ale dałem się przekonać, żeby jeszcze spróbować. Teraz moja decyzja dojrzała na dobre. Zresztą już przed sezonem planowałem, że za rok przekażę prowadzenie zespołu Bartłomiejowi Przelazłemu. Być może on już teraz ożywi ten zespół.

Miała być walka o awans, są serie porażek. Dlaczego?

- Mówiąc przed sezonem o awansie do ekstraklasy jako o celu zespołu, nie sądziłem, że niektóre drużyny dokonają aż takiego finansowego skoku. Przy pierwszej porażce zgubiła nas pycha, potem większość meczów przegraliśmy dwoma-trzema akcjami lub kilkuminutowymi seriami błędów. No i przegrywaliśmy katastrofalnie deskę, szczególnie w obronie.

Popełnił pan błędy przy budowie składu?

- Pomyliłem się w dwóch przypadkach - Tomka Świętońskiego i Marcina Matuszewskiego. Pierwszy nie spełnia swojej funkcji, czyli nie prowadzi dobrze zespołu jako rozgrywający. A drugi gra po prostu słabo i to jest dla mnie wielkie zaskoczenie. Przed sezonem nawet nie zastanawiałem się nad szukaniem graczy na tę pozycję, bo Marcin rok temu grał bardzo dobrze.

A brak w zespole wysokich?

- Próbowaliśmy, ale nie udało nam się sprowadzić do drużyny dobrze zbierających graczy. Każdy, którym się interesowaliśmy, wybierał inny klub. Nie mogliśmy także przekroczyć pewnego pułapu finansowego.

Kamil Gawrzydek, 20-letni wychowanek MKS MOS Pruszków, ma 209 cm wzrostu. Dlaczego nie gra w I lidze, tylko wyjechał do USA, gdzie przygotowuje się do NCAA?

- W zeszłym roku Kamil był z nami na obozie i mieliśmy w stosunku do niego poważne plany. Ale miał problemy zdrowotne, zasłabł podczas obozu. Skierowaliśmy go na kompleksowe badania, miał już załatwione miejsce w szpitalu, żeby wszystko poszło szybko. Jego mama miała jednak inne plany, Kamil tych badań nie zrobił. Potem on sam nie za bardzo chciał z nami trenować, mama nie była usatysfakcjonowana warunkami, jakie mu proponowaliśmy.

Co pan teraz będzie robił?

- Na razie odpocznę, ale na pewno będę współpracował z klubem. Chcę pomagać Bartkowi radą, może zajmę się obserwowaniem rywali. Nie będę jednak siedział na ławce podczas meczu. Zaangażuję się także bardziej w pracę w MKS MOS, gdzie ciągle jestem zatrudniony jako trener. Może będę prowadził grupę młodzieżową, a może poprowadzę zajęcia indywidualne?

A jeśli pojutrze dostanie pan propozycję np. z Polpharmy Starogard?

- Nie będę dywagował na ten temat. Nie jestem człowiekiem przypisanym do koszykówki ligowej, mogę pracować z młodzieżą. Ale z drugiej strony nie kończę kariery trenerskiej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.