Chińskie uderzenie w "łże-dziennikarzy"

W 2001 r. Chiny walczące o igrzyska dla Pekinu obiecały, że reporterzy będą mogli pracować bez przeszkód. Teraz gromadzą o nich dane i utrudniają pracę.

Po poniedziałkowej wpadce przedstawiciela władz, który przyznał, że Chiny tworzą bazę danych o wysłannikach zagranicznych mediów, Pekiński Komitet Olimpijski stara się minimalizować szkody na wizerunku gospodarza igrzysk. - To nie czarna lista, nie chcemy kontrolować dziennikarzy - zapewnił dyrektor olimpijskiego centrum mediów Li Zhanjun. Jeszcze raz obiecał zagranicznym mediom "przejrzystość i otwartość".

Takie były zresztą warunki, na których sześć lat temu MKOL wybrał Pekin. Chiny obiecały, że w czasie igrzysk zagraniczni reporterzy będą mogli wszędzie pojechać i przeprowadzać wywiady z kim zechcą.

Ale anglojęzyczny "China Daily" w artykule pod znamiennym tytułem "Uderzenie w łże-dziennikarzy" ujawnił, że chińska Generalna Administracja Prasy i Publikacji kontrolująca media buduje gigantyczną bazę danych o zagranicznych reporterach. Gazeta powołała się na wypowiedź szefa tego urzędu w randze ministra Liu Binjie.

Zgodnie z umową z MKOL Chiny wydadzą 28 tys. akredytacji dla przedstawicieli mediów i chcą im wszystkim patrzeć na ręce. Mają już dane o ośmiu tysiącach dziennikarzy z prawem wstępu na obiekty olimpijskie i gromadzą dane o 20 tys. pozostałych. Oprócz podstawowych informacji, które sam dziennikarz podaje, starając się o akredytację, władze mogą dopisać, kogo zna w Chinach, co dotąd o nich pisał. Powód ciekawości podany przez władze wzbudził zdziwienie światowych organizacji dziennikarskich. Liu Binjie tłumaczył, że chodzi o ochronę przed "łże-dziennikarzami". W mrocznym świecie chińskich mediów, cenzurowanym i przekupnym, roi się od oszustów, którzy grożąc negatywnym artykułem, wymuszają haracze. Tylko w sierpniu wykryto 150 takich przypadków. I na nie właśnie powołał się Liu Binjie.

Jednak dziennikarze zachodni nie jadą do Chin po haracz i minister dobrze o tym wie. Mogą jednak napisać coś, co nie spodoba się władzom. Większość chce pisać o igrzyskach, ale część zamierza poświęcić artykuły również polityce, problemom społecznym, kulturze. Baza danych ma im to utrudnić. - Jej cele są typowo policyjne - powiedział "Gazecie" Vincent Bossel z organizacji Reporterzy bez Granic. Osoba proszona o wywiad sprawdzi dane dziennikarza lub zostanie ostrzeżona przez wyższą instancję. Policji będzie łatwiej śledzić wścibskiego reportera i utrudniać mu pracę. To zresztą jest w Chinach nagminne. Zachodni reporterzy w Chinach są śledzeni, straszeni, zatrzymywani. Najczęściej stawia im się zarzut wykraczania poza tematykę sportową. Wygląda na to, że MKOl też tego nie zmieni choćby na czas igrzysk.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.