Zgoda na Legii tylko na warunkach klubu

Chcemy rozmawiać z klubem - deklarują ci, którzy na trybunach przez ostatnie tygodnie protestują przeciwko polityce Legii. - Jeżeli nie zostaną przyjęte nasze warunki, byłby to dialog o niczym - mówi Jarosław Ostrowski, członek zarządu klubu

Na trybunie otwartej stadionu przy Łazienkowskiej widzowie obserwują spotkania w milczeniu. Urządzają rozmaite demonstracje, wznoszą okrzyki niemiłe dla właścicieli klubu. Doszło nawet do tego, że przeszkadzali w grze zawodnikom. W trakcie ostatniego meczu z Ruchem Chorzów na kilka minut wrócili do zwykłego dopingowania. - To dla trenera Urbana i jego drużyny. Po meczu Aco Vuković powiedział, że jak kibice będą z piłkarzami, to piłkarze będą z nimi. Czekamy, czy nas wspomogą - mówią przedstawiciele Stowarzyszenia Kibiców Legii, organizacji od wydarzeń w Wilnie nietolerowanej przez klub.

Stowarzyszenie poruszone ostatnimi publikacjami "Gazety" wystosowało do nas list, w którym próbuje wyjaśnić motywy działania. "Podstawową przyczyną konfliktu jest nieposzanowanie przez KP Legia SSA zasad, które powinny obowiązywać w państwie prawa. Obecny regulamin stadionu Legii pozwala na karanie osoby, która nigdy nie złamała przepisów tego regulaminu. Nie istnieje też żaden taryfikator kar, za najdrobniejsze wykroczenia można dostać zakaz dożywotni" - piszą m.in. członkowie Stowarzyszenia.

"Gazeta" chciała zorganizować debatę pomiędzy klubem a Stowarzyszeniem. - To w tej chwili nie ma sensu. My mamy swoje argumenty, oni mają swoje - mówi Ostrowski. - To klub ustala przepisy, a nie kibice. Muszą się z tym pogodzić. Regulamin stadionowy jest zgodny z przepisami nie tylko obowiązującymi w polskim sporcie, ale także z tymi dotyczącymi bezpieczeństwa miasta. Kiedyś na tym stadionie obowiązywały inne zwyczaje. Ci ludzie nie chcą zrezygnować z dawnych przywilejów. A te czasy już nie wrócą. Muszą przyjąć nasze warunki. To właściciel i klub ustalają zasady zachowania na swoim stadionie - dodaje.

- Nie protestujemy przeciwko zakazowi odpalania rac. Mamy klubowi za złe, że wydał zakazy stadionowe za uczestnictwo w wydarzeniach w Wilnie osobom, których tam wcale nie było - uważają protestujący. - To niemożliwe. Są zdjęcia, zapisy filmowe. Za Wilno zostali ukarani wyłącznie ci, którzy tam byli. Owszem, nakładaliśmy zakazy za niezgodne z naszymi przepisami oprawy meczowe, jak to ładnie nasi kibice określają, ale kilku takim osobom już zakazy cofnęliśmy. Uznaliśmy, że wystarczającą karą było to, że nie było ich na kilku meczach. Nie wszystkie zakazy są dożywotnie, część jest na czas nieokreślony. Naszym adwersarzom w dużej mierze chodzi o ułaskawienie dla osławionego pana Staruchowicza [główny wodzirej "Żylety" do czasu otrzymania zakazu stadionowego]. Jego sprawa jest w sądzie grodzkim. I tyle - mówi Ostrowski.

Legia po Wilnie wydała zakaz wyjazdów na mecze. Po tym co stało się na Litwie, innego wyjścia nie było. Strony przyznają, że chcą ugody, ale obie wyłącznie na swoich warunkach. Możliwa jest tylko na warunkach klubu.

Prawda wygląda bowiem tak, że protestujący nie mają szans. Jedyne, co mogą zrobić, to psucie kolejnych widowisk. Co nie pomaga drużynie. A na jej sukcesach im przecież w pierwszej kolejności powinno zależeć. - Gdyby w naszym najsłabszym meczu z Odrą Wodzisław był doping, to może zawodnicy by się obudzili - mówił trener Jan Urban.

- Jeżeli zawodnicy nam pomogą, to i my im pomożemy. Czekamy na ruch zespołu - mówią protestujący. - A co my możemy zrobić? - odpowiada kapitan legionistów Aleksandar Vuković. - Chcemy grać przy gorącym dopingu. Chcemy, żeby ten konflikt się skończył. Jaka jest do tego droga? Musi zostać zawarte porozumienie. Liczę, że tak niedługo się stanie - mówi serbski pomocnik. Klub jednak zejść z obranej drogi nie może. Legia na ustępstwa nie pójdzie. Jak nie pójdzie, to protestujący nie zrezygnują. Na wiosnę rozpocznie się remont stadionu. Miejsca zajmowane dziś przez szalikowców zostaną zlikwidowane.

W piątek o godz. 20 Legia gra z Jagiellonią Białystok ostatni mecz u siebie w rundzie jesiennej (w lidze, chociaż do tego dochodzi jeszcze jeden awansem z wiosny z Górnikiem Zabrze; plus dwa w Pucharze Ekstraklasy, ale one się nie liczą, bo i tak mało kto na nie przychodzi, a więc dopingu i tak by nie było). Perspektywa jest taka, że znowu jak w trakcie meczu z Ruchem trybuny obudzą się tylko na chwilę.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.