Becker: Byłem dobry, moja wina

Niemiec, którego kochali Anglicy, Książę Wimbledonu - Boris Becker w rozmowie z ?Metrem? wspomina swoje sukcesy i dzieli się refleksjami na temat dzisiejszego tenisa

Z Borisem Beckerem w Monachium rozmawiał Maciej Baranowski

Od kiedy skończył pan karierę, minęło już kilka lat, a na ulicach Monachium wszyscy poznają Beckera, chcą autograf, zdjęcie.

- Nie mogę mieć pretensji o ludzi za to, że mnie trochę czasem męczą - byłem dobry, moja wina (śmiech).

Był pan nie tylko wielkim tenisistą, ale i łakomym kąskiem dla mediów.

- Błąd - byłem tylko tenisistą, to media zrobiły ze mnie swój cel, ja o to nie zabiegałem.

Ale pojawia się pan często w telewizji czy na imprezach jak tegoroczne rozdanie nagród MTV.

- Nie samym sportem człowiek żyje, mam teraz dużo czasu, mogę robić, co chcę. Poza tym mam dzięki temu okazję pogadać z tak różnymi ludźmi jak gwiazda Formuły 1 Lewis Hamilton czy muzyk Dave Grohl.

Przed wszystkim jednak wszyscy kojarzą pana z tenisem. Dla wielu fanów pojedynki Beckera sprzed lat są wciąż ciekawsze niż dzisiejsza rywalizacja Rogera Federera z resztą świata.

- Przesada. Ja jestem fanem tenisa, a naprawdę rzadko oglądam Beckera. A na serio, nie chcę umniejszać swoich zasług, ale robienie ze mnie legendy trochę mnie zaskakuje. Niedługo skończę dopiero 40 lat, a legenda to ktoś znacznie starszy, więc na bycie nią mam jeszcze czas.

Sześć wielkich szlemów, olimpijskie złoto - jak nie legenda, to kto?

- Przecież nie robię z siebie pionka tenisa, mówiłem już, że byłem dobry, prawda? (śmiech). Ale ciężko mi mówić o swoich sukcesach. One mówią chyba same za siebie.

To może powie pan coś więcej o swoich pojedynkach z innymi gigantami. Pamięta pan jeszcze siebie, 17-letniego triumfatora Wimbledonu, ogrywającego w finale Kevina Currena?

- To akurat sukces, którego nie zapomnę, choćby dlatego, że chyba każdy mnie o niego pyta. Jechałem do Londynu bez jakichkolwiek nadziei, przecież nie byłem nawet rozstawiony. W dodatku obawiałem się trochę publiki, wiadomo - Niemiec w Londynie nie może czuć się dobrze, historii nie zmienię. Tymczasem z każdym wygranym gemem czułem, że mogę wszystko. Proszę mi wierzyć, ja na finał wyszedłem na zupełnym luzie.

Rok później, kiedy w finale ogrywał pan ówczesny numer jeden na świecie Ivana Lendla, też był pan taki wyluzowany? Wyglądał pan raczej na krewkiego gościa.

- Udawałem. W ogóle uważam, że opanowanie to w tenisie połowa sukcesu. Wiara w siebie, zaufanie do swoich możliwości, bez tego nie ma po co wychodzić na kort. Oczywiście ciężko było nie mieć respektu przed kimś takim jak Lendl, ale to przecież ja broniłem tytułu.

I obronił go pan. Za to jedyne trofeum, jakiego brakuje w kolekcji Beckera, to wygrana w Rolland Garros.

- Paryż nigdy mi się specjalnie nie podobał, a nawierzchnia tamtejszych kortów tym bardziej. Proszę mi wierzyć, że nigdy specjalnie mnie to nie martwiło, pogodziłem się z tym, że to nie mój turniej, że tam zawsze zajdzie się ktoś lepszy. Niepowodzenia z French Open odbiłem sobie gdzie indziej.

Choćby na igrzyskach w Barcelonie.

- Nie będę rozmawiał o moim konflikcie z Michaelem Stichem.

Wcale o niego nie pytam. Choć oczywiście chciałbym się dowiedzieć, jak było naprawdę...

- Może się nienawidziliśmy, może była to tylko gra, chcieliśmy zrobić psikusa mediom? Nie pamiętam. Pamiętam, że w parze ze Stichem zdobyłem olimpijskie złoto. Tyle na ten temat.

Walczył pan z całym panteonem tenisowych gwiazd, która była najlepsza?

- Steffi Graf (śmiech).

A na serio?

- Na serio to Steffi mnie prześladuje, tysiące tumanów myśli, że jestem jej mężem [w rzeczywistości jest nim inny wielki tenisa Andre Agassi]. A wracając do pytania, miałem szczęście móc sprawdzić się z wielkimi ludźmi. Lendl, Stefan Edberg, Andre Agassi czy Pete Sampras? Może ty potrafisz wskazać najlepszego z nich, ja nie podejmę się tego zadania.

Za to dziś najlepszy jest...

- Federer, nie ma na ten temat dyskusji. Roger jest mistrzem, czapki z głów.

Ale gra trochę nudno.

- Podpuszczasz mnie, bo nie możesz mówić poważnie? Nudne jest to, że wygrywa? No więc to nie jego wina, że nie ma godnego rywala.

A Rafael Nadal, Novak Djoković?

- Są świetni, racja, ale jeszcze sporo im brakuje do Rogera. Federer ma tę przewagę, że zawsze wie, co robić. Nie wpada w panikę, tylko znajduje receptę na rywala.

Wyjątkiem jest French Open...

- Takie życie wielkich tenisistów, że w Paryżu ktoś jakimś cudem ich ogrywa (śmiech).

Copyright © Agora SA