Topolski: Uczcie się...

Futboliści Wisły już się chyba nie zmienią. Po efektownej wygranej w Łomży w następnym meczu znów zrobili wszystko, żeby kibice zapomnieli o tym ?wypadku przy pracy?. Od niezadowolonych fanów dostało się też byłemu trenerowi nafciarzy, a obecnie szkoleniowcowi Tura Adamowi Topolskiemu. Ten się jednak nie miał czym przejmować, bo remis 1:1 w Płocku to sukces jego drużyny

To już nawet nie jest śmieszne i ciągle nie widać żadnej reakcji władz klubu. Jak tak dalej pójdzie, na rozliczenia po zakończeniu rundy jesiennej może być już po prostu za późno. I nie wynika to ze złośliwości, tylko z realnej oceny boiskowych wyczynów naszej drużyny.

Po ostatnim wysokim wyjazdowym zwycięstwie z ŁKS-em Łomża (5:2) płoccy kibice przychodzili na stadion pełni nadziei. Liczyli na to, że w meczu u siebie nafciarze bez problemu odprawią z kwitkiem kolejnego beniaminka. Mieli powody, by tak myśleć. W końcu za nimi przemawiała historia, czyli rekordowe zwycięstwo z 1983 r., kiedy to w trzecioligowym meczu Wisła pokonała zespół Tura Turek 12-1! W końcu to Wisła, nie Turek, bije się o ekstraklasę. W końcu to team Czesława Jakołcewicza jest naszpikowany graczami z bogatym ligowym doświadczeniem. Gdy dodać do tego jeszcze własne boisko, to wszystkie atuty były po stronie gospodarzy.

Gorzej, że to nasze "gwiazdy" zagrały słabo. Co innego zespół Adama Topolskiego, po którym widać było, że nie ma żadnych kompleksów. Odważny, szybki, pomysłowy. Podobnych przymiotników do naszych graczy, no z wyjątkiem Sławomira Peszki, zastosować się nie da. W tej sytuacji stwierdzenie, że Wiśle udało się zremisować, nie może nikogo dziwić. Dla fanów, którzy pamiętają rządy Topolskiego w Płocku, 1:1 to policzek. Wyszydzany za sprowadzenie do Płocka czterech Nigeryjczyków i dwóch Amerykanów nic sobie z tego nie robił. W sobotę to on był panem sytuacji. Nawet wtedy gdy razem z drużyną opuszczał boisko, a kibice gwizdali i krzyczeli pod jego adresem niezbyt wybredne określenia. Przystanął, uśmiechnął się szeroko, jak tylko on potrafi, i głośno powiedział: "Uczcie się!".

- Drużyna Turku była postrzegana jako grająca defensywny futbol, dlatego w Płocku chcieliśmy pokazać, że potrafimy grać ofensywnie, i zagraliśmy bardzo otwarcie - mówił kilka chwil później. - Na tle przeciwnika byliśmy świeżsi, a to dlatego, że Wisła miała w nogach mecz w Łomży, a my cały tydzień odpoczywaliśmy. Szybko zdobyta bramka ustawiła mecz. Szkoda tylko, że sędzia nie uznał drugiego naszego gola, dopatrując się ręki. Mamy tę sytuację nagraną na kasecie i tam przewinienia nie widać. Myślę, że swoją grą zasłużyliśmy na... remis, sprawiedliwy remis.

Meczem w Łomży starał się też usprawiedliwiać swój zespół Jakołcewicz. - Widać było skutki tego spotkania. Nie graliśmy tak, jak powinniśmy grać, nie biegaliśmy. Dwa dni to widać mało, żeby organizmy piłkarzy doprowadzić do sprawności. Ale to nie jest żadne tłumaczenie - dodał szkoleniowiec nafciarzy.

Wygrana mogła dać Wiśle pozycję lidera i pozwoliłaby odskoczyć od czwartego miejsca. Takiej jednak nerwowości i nieporadności, jaką zaprezentowali gospodarze, na zwycięskie gole zamienić się jednak nie dało. Można też było sobie darować pretensje do arbitra, który nie uznał gola na 2:0 dla Tura. - Na temat sędziowania nie będę się wypowiadał, ale już mnie to denerwuje - uparcie brnął Jakołcewicz. - Nie jesteśmy chyba faworytami sędziów, bo i kartkują nas, i gwiżdżą wszystkie nasze przewinienia "na krzyki" rywali. To już jest poniżej krytyki. Remis jest dla nas porażką, bo liczyłem na trzy punkty. Piłka jest, niestety, okrutna i nie zawsze można wszystko wygrać.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.