Michał Żewłakow, obrońca Olympiakosu Pireus i reprezentacji Polski: Ten, kto poznaje jej smak, uważa, że trafił do innej bajki. Dla mnie ten sen trwa już piąty sezon. Gram z najlepszymi piłkarzami świata. Mecz z Barceloną, Realem czy Chelsea zostaje w pamięci do końca życia.
- Zbieram je od zawsze. Wymieniałem się koszulkami z Henrikiem Larssonem, Chivu z Romy, Recobą z Interu, Kuffourem z Bayernu czy moim idolem - jako obrońcy - Ayalą z Valencii.
- Mecz z Celtikiem w Brukseli w pierwszej edycji, w której grałem. To był 2003 r. Od 20. min graliśmy w dziesiątkę, ale wygraliśmy 1:0.
- Byliśmy w grupie z Lyonem, Bayernem i Celtikiem. Z każdym zdobyliśmy punkty, a w ostatnim meczu graliśmy w Monachium. Remis dawał nam awans. Niestety, po starciu ze mną Pizarro upadł w polu karnym i sędzia podyktował karnego, którego Makaay wykorzystał. Odpadliśmy, a ja długo nie mogłem się z tym pogodzić, bo karny był niesłuszny.
- Gram przeciwko zespołom, w których są nie dwie-trzy gwiazdy, ale piętnaście. Od samych nazwisk kręci się w głowie. Oprawa spotkań, nawet hotele są inne niż zwykle. Latamy w poniedziałek wieczorem, we wtorek trening, konferencje prasowe, światła, flesze. Mam wrażenie, że jestem na futbolowym Olimpie. I nie ma co ukrywać, LM to także wielkie pieniądze. Większe niż w lidze czy kadrze. A jeszcze przy okazji fajnie jest spotkać kolegę z kadry. Rok temu miałem pecha, bo w pierwszym meczu z Szachtarem kontuzję miał Mariusz Lewandowski, a w drugim - ja.
- Przegraliśmy z Lyonem 0:1, też po problematycznym karnym. Odpadliśmy po porażce z Bayernem. Później było już gorzej. Następnego roku Anderlecht przegrał wszystkie mecze z Werderem, Interem i Valencią. W kolejnym sezonie pokonaliśmy Betis, ale z Chelsea i Liverpoolem szans już nie mieliśmy. No i rok temu rywalizowaliśmy z Valencią, Romą i Szachtarem. Cieszyłem się, kiedy co roku mogłem zagrać przeciwko innym zespołom. A jak miałem dwie koszulki tego samego klubu, jedną oddawałem Marcinowi Baszczyńskiemu. On też zbiera, ale w Lidze Mistrzów jeszcze nie grał.
- Żal, szczególnie wtedy, gdy rywale byli w zasięgu. Uważam, że ciągle wychodzą z nas polskie kompleksy. Jak tylko zbliża się mecz Champions League, nasi zawodnicy mają w głowach, że porywają się z motyką na słońce. Tak było, gdy Wisła mierzyła się z Barceloną czy Realem. Mam wrażenie, że sama potęga Ligi Mistrzów przerastała nasze kluby, nawet wtedy, gdy grały z moim Anderlechtem, Szachtarem czy Steauą. Zawsze stawialiśmy się w roli słabszego, że skoro innym się nie udało, to i nam nie wyjdzie, że LM jest poza zasięgiem.
- Jasne. Właścicielowi Wisły nie starczyło cierpliwości i zamiast wzmacniać zespół przed starciem z nami, sprzedał zawodników. Jak ktoś chce wielkiej piłki, musi być bogaty i bardzo cierpliwy. W polskiej lidze właściciele klubów najwięcej płacą zawodnikom wracającym z zagranicy. A dlaczego nie dołożą tym, którzy są, żeby nie wyjeżdżali? Grzesiek Bronowicki pojechał do Belgradu nie tylko po to, by grać w lidze serbskiej, ale i po większe pieniądze. Kiedy Legia i Widzew wchodziły do Champions League, nikogo nie sprzedawały, kupowały reprezentantów.
- Zdecydowanie Adriano z Interu. Trzy lata temu był to napastnik kompletny. Nie do upilnowania.
- Liga Mistrzów nie wytrzymuje porównania. W klubie bywają niedomówienia, czasem koledzy patrzą na innych spod oka. Każdy inaczej widziałby skład. W reprezentacji cel jest jeden, rozumiemy się bez słów. I w kadrze, i w klubie odpowiedzialność jest ogromna, każdy walczy do upadłego. Ale świadomość, że gra się dla ojczyzny, wyzwala dodatkową adrenalinę. Reprezentacja to jest żona. Ma się jedną na całe życie. A klub to kochanka. Jak przestaje się podobać, zawsze można zmienić. Ja, na szczęście, jestem stały w uczuciach. Nie zmieniałem klubów jak rękawiczki, a jeśli już, to zawsze na atrakcyjne i takie, których mi zazdroszczono (śmiech). Żona mnie udusi za to porównanie. Ale tak uważam.
- Zdecydowanie! Hymn Champions League robi wrażenie za pierwszym czy drugim razem. Ale gdy odpada się z Ligi Mistrzów, zaczyna się ona dłużyć. Pamiętam sezon, w którym przegrywaliśmy mecz za meczem, już mnie LM tak nie kręciła. Bo każdy mecz przynosił coraz większe upokorzenie.
- Może. Ale to na pewno coś bardziej ekscytującego niż rozgrywki ligowe.
- Ci sami, co zwykle. Barcelona - dla mnie największy. Liczyć się będzie Chelsea, której sukcesy w Anglii już nie wystarczają, chce triumfu w Europie. Mocny będzie Liverpool, który jak zawsze ciężko będzie wyeliminować. Liczę, że pojawi się jakiś niedoceniany wcześniej zespół, który zrobi furorę. Jak niedawno Lyon, Porto czy PSV.
- Krzysztof Warzycha?
- Ja dziewiętnaście, więc w Lidze Mistrzów osiągnąłem pełnoletność. No i mam kogo gonić.
- Ciężkie. Nie jesteśmy i nie będziemy faworytem. Wiele można mówić o rywalach, ale najważniejsza będzie nasza dyspozycja. Fajnie, że zagram przeciwko dwóm drużynom, z którymi jeszcze nie grałem. Czyli z Realem i Lazio. Jeśli będziemy w najlepszej formie, powalczymy.
- Szczerze? To wolałbym trafić na Celtic i zmierzyć się z Arturem Borucem. To mój większy przyjaciel niż Jurek. I, gdyby Celtic zagrał z Olympiakosem, wreszcie zmierzyliby się z jakimś poważnym rywalem (śmiech)...