Marcin Gortat: czekam na Shaqa

- NBA? Chcę grać regularnie. Reprezentacja? Czuję się trochę głupio, że mnie nie ma - mówi 23-letni środkowy Orlando Magic, który będzie trzecim Polakiem w NBA.

Z Marcinem Gortatem spotkaliśmy się w odrapanej hali ŁKS, na której klepki parkietu ułożone są tak luźno, że niemal podskakują podczas odbijania piłki.

Był jeszcze jeden problem. - Chodźcie tam, usiądziemy pod drugim koszem - Gortat pokazał ręką drugi koniec hali. - Tu ma być zebranie "nabojki" piłkarskiego ŁKS - koszykarz dał do zrozumienia, że lepiej nie drażnić kilkunastoosobowej grupki kiboli. Koszykarz NBA nie był jednak dla nich interesujący.

Łukasz Cegliński, Adam Romański: Podpisał pan już kontrakt z Orlando?

Marcin Gortat: Kilka dni temu w Polsce, dostałem do podpisania sześć kopii. To stos papierów, nic nie przeczytałem, ale wcześniej kontrakt skrupulatnie przejrzał mój agent Guy Zucker. Podpisywałem się tylko w zaznaczonych miejscach, ale i tak zajęło mi to 15 min.

Ale sumę pieniędzy i czas trwania kontraktu na pewno pan zauważył.

- Umowa jest warta prawie 1,2 mln dol. i obejmuje dwa lata. Pierwszy rok jest gwarantowany w całości, drugi tylko w połowie. Jeśli jednak klub zdecyduje do 30 lipca 2008 r., że chce mieć mnie w drużynie, to drugi rok także będzie gwarantowany. W składzie na oficjalnej stronie jeszcze mnie nie ma, bo transfer musi zaakceptować NBA. A podpisywanie kontraktu opóźniało się, bo RheinEnergie Kolonia chciała wyciągnąć od Magic jak najwięcej pieniędzy. Skończyło się chyba na 400 tys. dol.

1,2 mln dol. to dużo?

- Wystarczająco. Skłamałbym mówiąc, że pieniądze się nie liczą, ale ważniejszy jest dla mnie sam fakt dostania się do NBA. Miałem propozycje z Barcelony i Pamesy Walencja, gdzie mogłem zarobić nawet milion dol. za sezon. Ale zawsze marzyłem o NBA.

Będzie pan trzecim Polakiem w NBA i wszyscy spodziewają się, że odniesie pan większy sukces niż Cezary Trybański i Maciej Lampe.

- To chyba dlatego, że miejsce w NBA wywalczyłem ciężką pracą. Stawia się mnie w lepszej pozycji niż Czarka i Maćka i słusznie, bo ja będę miał lepszy start niż oni. W młodym zespole z Orlando będę miał szansę gry, a prowadzić mnie będą trenerzy, którzy chcą na mnie stawiać. Ale i tak wszystko zależy ode mnie - muszę przykładać się do treningów oraz być silny psychicznie i fizycznie.

Boi się pan NBA?

- Trochę się boję, że mogę nie dać rady psychicznie, ale będę miał obok siebie kilku ludzi do pomocy. Poza tym cztery sezony spędziłem w poważnym klubie z Kolonii, gdzie występowałem w Eurolidze. Dzięki rozmowom ze wspaniałymi trenerami Saszą Obradoviciem i Zoran Kukiciem poznałem życie i wiem, na czym polega koszykówka.

A jeśli w pierwszych 20 meczach pan nie zagra?

- Zaakceptuję to. Mnie nie interesują minutowe epizody, chcę być mocnym rezerwowym na 10-15 min. Ale rzeczywiście może się okazać, że grał nie będę. Na razie zamierzam walczyć o minuty na parkiecie. O punktach, zbiórkach i innych celach jeszcze nie ma sensu mówić.

Może być ciężko, bo Magic szukają wysokich zawodników. Mówi się o doświadczonych Chrisie Webberze, P.J. Brownie lub Adonalu Foyle'u. To chyba niedobrze?

- W przypadku Webbera i Browna nie byłoby to dla mnie takie złe, bo to gracze, którzy mogą mi pomoc w nauce. A z drugiej strony są ode mnie dużo starsi i nie mogą w każdym meczu zostawić na parkiecie tyle energii co ja. Z pewnością w ważniejszych meczach będą grać dłużej, wykorzystywać doświadczenie, ale w innych to ja bardziej pomogę drużynie swoim zaangażowaniem.

Gra pan w koszykówkę od pięciu lat. Wcześniej była lekkoatletyka, piłka nożna, ale dlaczego nie boks? Pana ojciec był dwukrotnym medalistą olimpijskim.

- Ja bokserem? Z takim nosem? Nie było szans. W szkole podstawowej skakałem wzwyż, trenowałem też piłkę - stałem na bramce, ale czasem grywałem w ataku i to mi bardziej odpowiadało. Nie mogłem przebić się wyżej z drużyny juniorskiej i stwierdziłem, że coś trzeba zmienić. W szkole nękał mnie trener Zdzisław Pruszczyński, który ciągle namawiał mnie na koszykówkę. W wieku 18 lat przyszedłem na trening, wziąłem piłkę, rzuciłem o tablicę jak cegłówką. Umiałem tylko biegać, skakać, blokować i rozpychać się pod koszem. Ale w końcu zacząłem dominować, dostałem powołanie do reprezentacji młodzieżowej, w końcu trafiłem do Kolonii. Już wtedy trenerzy mówili, że mam duże szanse na NBA.

Oglądał pan mecz reprezentacji Polski z Włochami? Porażka 52:84 z rywalem, z którymi Polacy zagrają za kilkanaście dni na mistrzostwach Europy.

- Nie oglądałem, ale czytam o wszystkich meczach reprezentacji. Widać, że brakuje wysokiego zawodnika...

Pana brakuje.

- Mnie? No nie wiem...

Z powodu kontuzji odpadł Maciej Lampe i Adamowi Wójcikowi w meczu z Włochami przydałby się zmiennik na co najmniej 20 min. Żałuje pan, że nie gra w reprezentacji?

- Jest lekkie zakłopotanie, bo wiem, że zawiodłem sporo ludzi. Teoretycznie mógłbym teraz grać w reprezentacji. Ale równocześnie mógłbym sobie narobić kłopotów w Orlando, a tego nie chcę.

Usłyszał pan w Orlando: Nie jedź na mistrzostwa Europy, przyjedź wcześniej na Florydę?

- Powiedzieli mi to wprost trener Stan Van Gundy i jego asystent: Wolimy, żebyś przyjechał do nas i nie grał w reprezentacji.

Wolimy, czy nakazujemy?

- Usłyszałem: Decyzja należy do ciebie, ale my chcemy, żebyś był w Orlando pod koniec sierpnia. Nie podjąłem decyzji od razu, rozmawiałem z agentem, powiedziałem mu nawet: Jadę na zgrupowanie reprezentacji. Ale dobrze, że to doświadczony agent - wszystko mi wyperswadował. Rozmawiałem też z ojcem...

Co doradził ojciec, były reprezentant kraju?

- Żebym pojawił się na zgrupowaniu. Ale potrafił zrozumieć to, że to koliduje z karierą klubową. Zdecydowałem, że wolę spokojnie przygotowywać się do sezonu NBA. Znaleźć mieszkanie, kupić samochód, przyzwyczaić się do miasta, tak żeby później myśleć tylko o treningach.

W Polsce mówiło się, że odbiła mi sodówka, bo poczułem w NBA pieniądze. To totalna bzdura! Wielokrotnie mówiłem, że do NBA nie idę dla pieniędzy. Nie twierdziłem też, że boję się rywalizacji z Wójcikiem i Lampem. Mówiłem tylko o tym, że jeśli będzie trzech lub czterech środkowych, to zawsze ktoś usiądzie na ławce, a to nie sprawia, że jest się lepszym zawodnikiem.

Jestem Polakiem, czuję się patriotą, zawsze będę łodzianinem. Pojawię się w kadrze, wrócę także do Łodzi i zagram w ŁKS - na razie jestem jednym ze sponsorów drugoligowej drużyny, utrzymuję też zespół z rocznika '93. A tak zwani "znawcy" siedzący przed komputerem nie mają pojęcia, jaki horror organizacyjny był w kadrze w ostatnich latach. Ja się kibiców słuchać nie będę, bo to nie oni budują moją karierę.

Za dwa lata mistrzostwa Europy w Polsce. Marcin Gortat będzie pierwszym środkowym reprezentacji?

- Oczywiście, że tak. Moja sytuacja w NBA powinna być już wyklarowana, każdy będzie wiedział, na co mnie stać. Z selekcjonerem Andrejem Urlepem pozostaję w dobrych stosunkach, przeprosiłem go. Trener na pewno ma do mnie żal, postaram się to kiedyś wynagrodzić. Chciałbym u niego grać, bo to dobry fachowiec.

Jakie są pana koszykarskie wzory?

- Kiedyś był to serbski zawodnik Dejan Bodiroga, potem oczywiście Shaquille O'Neal. A także trenerzy Kukić i Obradović.

Na rywalizację, z którym zawodnikiem NBA czeka pan najbardziej?

- Jest ich kilku, szczególnie ci, których ogrywałem na zeszłorocznej lidze letniej, a to oni, a nie ja, podpisali kontrakty w NBA. To Josh Boone i Mile Ilić z New Jersey Nets. Ale najbardziej czekam na Shaquille'a.

Czy Marcin Gortat osiągnie w NBA więcej niż Maciej Lampe i Cezary Trybański?
Copyright © Agora SA