Hiszpański sędzia zaszczuty przez kibiców Realu

- Dostałem 50 telefonów, w których grożono śmiercią mnie i mojej rodzinie - mówi Turienzo Álvarez, sędzia sobotniego meczu Racing Santander - Real Madryt

- Sześcioletnia córka wróciła wczoraj z płaczem z parku. Inne dzieci powiedziały jej, że pogrążyłem Real - opowiada arbiter. W sobotę walczący o mistrzostwo Hiszpanii "Królewscy" prowadzili do 72. min. Wtedy arbiter uznał, że Diarra faulował i gola z karnego strzelił Garay. W 87. min Helguera został wyrzucony z boiska, a chwilę później Cannavaro sfaulował Zigica i Garay zdobył z karnego drugą bramkę. A na koniec Mejia wyleciał z czerwoną kartką za brutalny faul. - Jesteśmy bardzo źli. Takich błędów nie można zapomnieć - mówił dyrektor Realu Predrag Mijatovic.

W Hiszpanii rozgorzała nawet dyskusja, czy wśród arbitrów nie ma "czarnych rąk", które ustawiają mecze. Dziennik "Marka" napisał wprost, że to Turienzo Álvarez odebrał Realowi punkty. - W niedzielę wychodziłem z hotelu i 40 ludzi, trzymając w ręku tę gazetę, obrażało mnie. Kiedyś dojdzie do nieszczęścia - żali się Álvarez. - Każdy popełnia błędy. Od piłkarzy, przez dyrektorów, na sędziach skończywszy. Ostatecznie nikogo nie zabiłem - broni się arbiter.

We wtorek Real wydał oświadczenie, w którym potępia osoby grożące arbitrowi i zapewnia, że nie ma z nimi nic wspólnego.

Copyright © Agora SA