Rozmowa z Maciejem Zielińskim

Maciej Zieliński we Wrocławiu jest niczym Lenin w mauzoleum w Moskwie - wiecznie żywy. To będzie już jego 12. sezon we wrocławskim klubie. Gra w Śląsku od 1987 roku, z trzyletnią tylko przerwą na występy w amerykańskim uniwersytecie Providence.

Rozmowa z Maciejem Zielińskim

Maciej Zieliński we Wrocławiu jest niczym Lenin w mauzoleum w Moskwie - wiecznie żywy. To będzie już jego 12. sezon we wrocławskim klubie. Gra w Śląsku od 1987 roku, z trzyletnią tylko przerwą na występy w amerykańskim uniwersytecie Providence.

Andrzej Jaworski: Pamięta Pan, kto z obecnego składu w 2000 roku wywalczył mistrzostwo Polski?

Maciej Zieliński: Przed rokiem? Na pewno ja i... Artur Hnida [masażysta - dop. red.] oraz trener Jacek Winnicki.

Nie dziwi Pana, że po dwóch sezonach skład drużyny został kompletnie zmieniony?

- Taki jest obecnie sport, niestety. Drużyny się zmieniają, choć na pewno nie jest to korzystne, ale co można zrobić?

Dlaczego to nie jest dobre?

- Drużyna składa się z 10-12 zawodników i aby wszyscy dobrze się poznali, nie wystarczy dwumiesięczny okres przygotowawczy. Każdy zespół dociera się bardzo długo, najlepiej, aby większość zawodników występowała razem przez ponad rok. Cóż, mamy takie czasy, a nie inne i musimy jak najlepiej wykorzystać okres, jaki pozostał nam do rozpoczęcia sezonu.

Z zawodników, którzy odeszli, kogo najbardziej będzie brakować?

- Na pewno Adama Wójcika, ja na wszystkich wyjazdach z nim dzieliłem pokój. Brakować będzie też Raya, Joe. Wszystkich.

Czy zespół, który teraz powstał w Śląsku, jest silniejszy od poprzedniego?

- Na razie trudno powiedzieć, bo nie trenujemy w pełnym składzie. Brakuje zawodników, którzy występują na mistrzostwach Europy. Patrząc jednak na same nazwiska, wydaje mi się, że mamy lepszą drużynę.

Część z tych zmian wymuszonych jest zniesieniem limitu obcokrajowców. Wszystko wskazuje na to, że będzie Pan jedynym Polakiem w pierwszej piątce Śląska. Ale czy nie czuje się Pan zagrożony tą tendencją w polskiej lidze?

- Na pewno będzie trudniej, bo większa jest rywalizacja w zespole. Z drugiej jednak strony to dobrze. Zawodnik więcej z siebie daje, stara się grać jeszcze lepiej. A przecież o to chodzi.

W drużynie jest również nowy trener. Jak porównałby Pan Pierro Bucchiego z Milu Katzurinem oraz Andrejem Urlepem? Czy to jest inna koszykówka?

- Na pewno tak. Bucchi to trener, który większą uwagę zwraca na wszelkie szczegóły. Na pierwszy rzut oka wydają się one nieważne, ale przy złożeniu ich wszystkich w całość okazują się bardzo istotne. Wydaje mi się, że jest bardzo dobrym trenerem. Wie, co robi.

Urlep i Katzurin nie zwracali uwagi na te szczegóły, o których mówi Wam Bucchi?

- Zwracali na inne, nie tyle na szczegóły, lecz bardziej na sprawy ogólne. Uważali, że pewne rzeczy powinniśmy już wiedzieć, natomiast trener Bucchi stara nam się wytłumaczyć niemal wszystko.

Copyright © Agora SA