W środę wczesnym rankiem Małysz po raz ostatni w tym sezonie zimowym wyjedzie z Wisły. Przed zasłużonym, prawie dwumiesięcznym urlopem czeka go jeszcze najważniejsza sprawa - walka o zwycięstwo w PŚ. - Tyle emocji, pozytywnych i negatywnych, już za nami. A i tak to, co najistotniejsze, przed nami - mówił polski skoczek przed weekendowymi konkursami w Oslo.
Małysz w Planicy nigdy nie wygrał. Najdalej wylądował na 225. m, aż o 14 m bliżej, niż wynosi rekord świata Bjoerna Einara Romoerena. Jacobsen z kolei jeszcze nigdy w Planicy nie skakał. W tym sezonie debiutował dopiero na mamuciej skoczni w PŚ. Na swojej ziemi, w norweskim Vikersund, wygrał, ale konkurs był wietrzną loterią. Tyle że było to na początku stycznia, kiedy Jacobsen był w optymalnej formie (kilka dni wcześniej wygrał Turniej Czterech Skoczni), a Małysz dopiero zbliżał się do wielkiego wybuchu dyspozycji. W Vikersund był ósmy.
Teraz obaj jadą do Słowenii w zupełnie odmiennych nastrojach. Obaj nastawieni optymistycznie i bojowo. Jacobsen będzie podbudowany tym, że odzyskał czerwoną kamizelkę lidera PŚ. Małysz ma świadomość, że 54. pozycja w Oslo to efekt katastrofalnego wiatru. Polak jest mocniejszy, silniejszy fizycznie, bardziej doświadczony. Wszystko przemawia za nim.
Jeśli wygra Kryształową Kulę, jego trener - Fin Hannu Lepistoe - dostanie od Polskiego Związku Narciarskiego specjalną premię w wysokości 20 tys. euro. Będzie to nagroda za doprowadzenie Małysza do mistrzostwa świata, wygranej letniej GP oraz sześciu (jak dotąd) triumfów w PŚ w tym sezonie. Lepistoe zarabia 5,7 tys. euro miesięcznie.