Liga Mistrzów - bezcenna

Żadnej zadyszki, finansowego przesilenia czy choćby znużenia medialną propagandą, że każdy mecz to spektakl. Liga Mistrzów ma się świetnie? Mało powiedziane.

Mało, bo najbardziej prestiżowe rozgrywki finansowo wciąż rozwijają się w zawrotnym tempie, w tym sezonie uczestnikom zostanie rozdanych już 580 mln euro. I tylko kibice z futbolowych metropolii zostali rozpieszczeni do tego stopnia, że kiedy Milan podejmuje AEK Ateny, cenę biletów trzeba obniżyć do 1 euro, by kogokolwiek ściągnąć na stadion. Takie spotkania zdarzają się, niestety, co rok (kiedy potentaci mają pewny awans lub słabego rywala), bo fani zostali przyzwyczajeni, że liczą się tylko bitwy o gigantyczną stawkę i kasę.

Niektórzy narzekają, ale LM rzeczywiście fascynuje, a żal tylko jej ofiary - Pucharu UEFA. 131 uczestników, w tym spora część o niewymawialnych nazwach i nieodgadnionego pochodzenia, pustawe trybuny, przedstawiciele silnych lig wystawiający rezerwy i kompletnie niezainteresowani wynikami - tak wyglądają rozgrywki, które wiele lat temu uchodziły za wymagające nawet bardziej niż Puchar Europy. Teraz są zbyt wymagające wyłącznie dla klubów z Polski i jeszcze kilku krajów, których nazwy też trudno spamiętać. Wiosenne derby Bukaresztu w ćwierćfinale można uznać za dowód odradzania się rumuńskiego futbolu, ale i mizerna konkurencja miała swoje znaczenie. I nie zanosi się, by w najbliższych latach cokolwiek się zmieniło. Wielkich pieniędzy zarobić Puchar UEFA nie daje i nie da, ponieważ telewizje transmisji albo nie chcą, albo kiepsko za nie płacą. Wyzwaniem mogą być za to najdłuższe pucharowe podróże w historii, jeśli do rozgrywek awansuje kiedyś Łucz-Energija Władywostok...

LM nikt nie odpuszcza, a wiosnę w tych rozgrywkach absolutnie nieprzewidywalną czyni pucharowa formuła. Dlatego poniżej nie typujemy jej ostatecznych rozstrzygnięć, lecz raczej nieśmiało hierarchizujemy uczestników 1/8 finału wedle tego, co wiemy dziś, a co jutro może się zmienić.

Faworyci wygłodniali

Chelsea

To także faworyt najbardziej oczywisty. Bynajmniej nie ze względu na grubość portfela właściciela klubu, bo za taką tezą kryje się pogarda dla piłkarzy, która każe nie dostrzegać w Drogbie i Lampardzie wybitnych sportowców, lecz śmierdzące ropą banknoty Abramowicza. To bzdura, Chelsea stała się grupą stuprocentowych, napędzanych wielkimi ambicjami profesjonalistów, którzy nie spoczną, póki nie zostaną najlepsi w Europie. Czy ktoś zresztą słyszał o ich ekscesach lub kaprysach, jakie w wielu klubach milionerów bywają na porządku dziennym?

To ich wyróżnia. Niespotykana na tym poziomie płytkość składu. Trener Mourinho odchudził kadrę, by nie wyhodować niegrających frustratów, a teraz prawie nie daje odpocząć gwiazdom, dziewięć z nich nazywając nietykalnymi. Czy wytrzymają? Czy można przetrwać sezon, nie mając ani jednego zmiennika dla najwyższej klasy stoperów (Boulahrouz gra częściej na prawej stronie)?

Olympique Lyon

Od trzech sezonów w ćwierćfinale, wiosną przegrał z Milanem, od którego na boisku wydawał się lepszy. To niebywałe, że prezes Jean-Michael Aulas co roku sprzedaje gwiazdę (Essien, Diarra), nie dokonuje żadnego spektakularnego transferu, bierze gdzie indziej niechcianych, a drużyna i tak robi wyraźny postęp. Jak trener Paul Le Guen sobie poszedł, to w Glasgow Rangers nie wychodzi mu nic. Jak przyszedł wypędzony z Liverpoolu Gerard Houllier, to odmłodniał i pewnie już zapomniał o kłopotach z sercem. Powietrze w Lyonie specjalnie sprzyja trenowaniu i graniu? Popatrzcie, co wyprawia niedoceniony w Chelsea Tiago... Kiedy LM znów ruszy, Lyon będzie już praktycznie po raz szósty z rzędu mistrzem kraju, czego nie dokonał nikt nigdy w czołowych ligach. A chce więcej, choć w półfinale europejskich rozgrywek zagrał tylko raz, 42 lata temu w nieistniejącym już Pucharze Zdobywców Pucharów.

To ich wyróżnia. Juninho. Co tu dodać? Przywoływać przerażone miny bramkarzy, gdy przymierza się do rzutu wolnego? Ich głupie miny, kiedy już go wykona? Statystyki, z których wynika, że jego kopnięcia rozstrzygają o wynikach niemal wszystkich kluczowych meczów Lyonu? Najlepszym testem sprawdzającym, czy siła tego klubu jest w istocie niewzruszona, byłoby chyba sprawdzić go bez Juninho.

Faworyt syty

Barcelona

Czasem odnosi się wrażenie, że Katalończycy niczego nie uwielbiają bardziej niż fetowania sukcesu i do pracy nad następnym ruszyliby najchętniej po dziesięciu latach nieustającego święta. Wystarczy spojrzeć, co wyprawiają w hitach jesieni - po triumfie w LM wiosną i świetnych transferach latem - z Realem przegrali, z Chelsea też, i jeszcze na dokładkę nie zdobyli Pucharu Interkontynentalnego. Rozbudowanie i uparte rozgrywanie w Japonii tego ostatniego to kolejny dowód, jak niewiele znaczy zdrowie gwiazdy futbolu. Katalończykom zdrowia ostatnio nie starcza, ale najbardziej niepokoi to, że niemiły szpitalny zapach staje się tam coraz intensywniejszy. Jeśli Barcelona odzyska siły, powinna śmiało mierzyć w finał. Wyzwanie przed nią wyjątkowe - nikt nigdy nie obronił tytułu w Lidze Mistrzów.

To ich wyróżnia. Obojętność na talent Javiera Savioli. Nawet gdy Argentyńczyk się nie leczył, to trener Rijkaard wpuszczał go dopiero, kiedy nie znalazł już absolutnie żadnego powodu, by go nie wpuścić. Saviola kosztował Barcę blisko 30 mln euro (był wówczas najdroższym obok Cassano nastolatkiem w historii) i w debiutanckim sezonie zachwycał. Potem spotkał trenerskiego technokratę z ołówkiem van Gaala, więc karierę sobie trochę zwichnął, ale trudno zrozumieć, dlaczego nie wrócił do łask dziś, gdy jego subtelna technika zdaje się idealnie odpowiadać stylowi Barcy.

Prawie faworyt

Inter Mediolan

Prawie, bo Inter od tak dawna, że już niemal z definicji, jest "prawie". Taki Adaś Miauczyński futbolu. Grywa w najróżniejszych półfinałach i innych ważnych meczach, ale potem i tak zostaje co najwyżej wicemistrzem. Nawet kiedy niedawno wreszcie, po 17 latach, przyznano mu mistrzostwo Włoch, to ułomne, po aferze Calciopoli - dzięki zdegradowaniu Juventusu i odebraniu punktów Milanowi. I kiedy je obroni, na co się bezsprzecznie zanosi, złośliwcy też pewnie znajdą oczywiste wyjaśnienie - wszystko dzięki zdegradowaniu Juventusu i odebraniu punktów Milanowi... Dlatego mediolańczycy, a przede wszystkim właściciel klubu Massimo Moratti, łakną najcenniejszego trofeum w Europie. Szanse mają, bo od dwóch miesięcy grają świetnie, nie sprawdziły się nawet proroctwa, że tłum supernapastników (Ibrahimović, Crespo, Adriano, Recoba, Cruz) w szatni to tykająca bomba zegarowa. Sportowo tej drużynie nie brakuje niczego. Pozostaje jedna wątpliwość - to jest jednak Inter.

To ich wyróżnia. Obecność w każdej formacji dr. Jekylla i Mr. Hyde'a. Obrońca Materazzi, pomocnik Vieira i napastnik Ibrahimović rozegrali mnóstwo znakomitych meczów, ale ich zdolności sabotażu również są nieograniczone. Jesienią zobaczyli już pięć czerwonych kartek.

Beneficjenci przypadku

Arsenal, Liverpool

Może "przypadek" nie jest najszczęśliwszym słowem, może lepiej zabrzmi "specyfika LM", w której droga do finału prowadzi przez mniej starć wagi ciężkiej niż droga na szczyt angielskiej Premier League. Obie drużyny swoje odosobnione ostatnio sukcesy w Champions League odnosiły, kiedy w kraju wiodło im się kiepściutko i wypadały poza podium. Gdyby zsumować wyniki z tamtych sezonów, okazałyby się one przeciętne i pełne wpadek. Niesamowity finałowy triumf Liverpoolu (po 0:3 do przerwy z Milanem) trudno w ogóle rozpatrywać w kategoriach wyłącznie sportowych, zwłaszcza jeśli siedziało się w Stambule tuż obok tłumu ryczącego - w sytuacji beznadziejnej, tuż po przerwie! - klubowy hymn "You'll Never Walk Alone".

Teraz obie drużyny znów nie dotrzymują kroku krajowym hegemonom (Chelsea i MU), a grupy pierwszej rundy LM wygrały. Znów jednak nie wydają się wystarczające mocne, by zawojować Europę - nawet sprawiający znacznie lepsze wrażenie piłkarze Arsenalu, którzy coraz częściej cierpią na byłą przypadłość barcelońską. Czarują, kuglują, wyczyniają na boisku oszałamiające figury i zakrętasy, aż zapominają, że na końcu boiska stoi bramka i generalnie chodzi o to, by wepchnąć tam piłkę. Choćby prostackim kopem z czuba. Rekord pobili chyba w wiosennym meczu z West Ham, który mogli wygrać pewnie i 14:1, a przegrali 2:3...

To ich wyróżnia. (Arsenal oczywiście, bo gra Liverpoolu wygląda przy jego stylu jak dobrze wykonana robota malarza pokojowego przy londyńskiej National Gallery). Młodość, młodość, młodość. Trener Arsene Wenger od dawna lubi zdolnych chłopców, ale ostatnio chyba zaczął przesadzać, co widać w tabeli ligi angielskiej i słychać w psioczeniu Thierry'ego Henry'ego, który niekiedy nawet próbuje małego szantażu - "albo wzmocnienia, albo odejdę". Nie każdy jednak wie, że londyńczycy nie kupują anonimowych talenciaków, lecz nastoletnie gwiazdy, których potencjał został dawno rozpoznany. A potem rozsyła się ich na wypożyczenia po Europie, by robili furorę wszędzie, od ligi szkockiej (Anthony Stokes) po drugą hiszpańską (Carlos Vela).

Marketingowe potwory

Real Madryt, Manchester United

Potwory, które dziś faworytami nie są. Problemem obu kolosów, czyli najbogatszych klubów świata, jest brak odporności na srebro. One muszą zawsze i wszystko wygrywać, bo z marką niezwyciężonych łatwiej produkować mamonę, a kiedy ubrudzą się drugim miejscem, odruchowo wzniecają rewolucję. Personalną. Oczywiście nie tylko o kasę chodzi - trener MU Alex Ferguson łatwo traci cierpliwość, bo naście lat przyzwyczajał się, że przynajmniej w kraju nie ma konkurencji.

Cierpliwość to może być teraz słowo klucz dla obu klubów. W Realu potrzebują go i prezesi, by wpadek - jak 0:3 z Recreativo - nie zamieniać w długotrwały kryzys, i piłkarze. Telewizyjne kamery przyłapały (i wyemitowały) rozmowę zaprzyjaźnionych Cassano z Diarrą, którzy narzekali, że "wciąż grają ci sami i nielubiani przez trenera Capello nie mają szans". Problem średniej atmosfery w szatni "Królewscy" muszą wreszcie rozwiązać, zresztą już zaczęli, bo jątrzącemu Cassano powiedzieli, żeby poszedł sobie precz.

To ich wyróżnia. Pozycje przeklęte. Kogo byś tam nie wstawił, coś nie działa. W Madrycie to środek obrony, na którym klasowi gracze popadają we wtórny analfabetyzm. Jak Walter Samuel, kilka lat temu najlepszy stoper włoskiej Serie A. Jak Ivan Helguera, kiedyś czołowy defensywny pomocnik w Europie. Jak ostatnio Fabio Cannavaro, który patałaszy nawet po odebraniu nagrody dla piłkarza roku na świecie. Jeśli klątwa nie zostanie zdjęta, nawet Bayern może okazać się w 1/8 finału za mocny.

Manchester równie desperacko szuka następcy Roya Keane'a. Najnowszym pretendentem miał być Michael Carrick, ale Ferguson mu nie ufa i w decydującym jesiennym meczu z Benficą znów cofnął Wayne'a Rooneya, by zatłoczyć środek boiska. Dopiero po stracie gola wróciło stare. I całe szczęście, że strata przyszło szybko, bo gdyby powtórzyła się historia z ubiegłego roku - bramka rywali w końcówce - Portugalczycy znów mogliby MU wyeliminować. Wiosną faworyt trafia na Lille, z którym w zeszłym roku przegrał i zremisował, nie strzelając gola. A wcześniej będzie chciał wydrzeć Bayernowi Owena Hargeavesa. Nie łatwiej zrozumieć, że zjawisk jak Keane przyroda nie dubluje?

Siłacz bez właściwości

Bayern Monachium

A niech tam, sprowadźmy sprawę do ogólnoniemieckiej. Jeśli nie Bayern, to już chyba nikt, jeśli nie Bayern, to i Bundesliga, choć jej popularność wciąż rośnie, sportowo się jednak stoczy. Jeśli wiosną pójdzie źle, w rankingu europejskim może spaść za Portugalię i Rumunię (Francja już dawno uciekła), co oznaczałoby tylko jedno pewne miejsce w LM dla jej przedstawiciela.

Piłkarzy Bayernu trudno rozgryźć, bo niby ewidentnie tkwi w nich niebagatelny potencjał, a w tej słabnącej - czyżby pozornie? - Bundeslidze uciec rywalom, jak to mają w zwyczaju, tym razem jakoś nie potrafią. Wciąż też grają bardzo nieefektownie, wręcz nijako, choć naściągali Latynosów i Holendrów, choć obaj stoperzy - van Buyten i Lucio - bardzo lubią przygody, prą do przodu i strzelają sporo goli. Trener Felix Magath pozostał jednak głuchy na apel Franza Beckenbauera, by wreszcie fanów trochę rozerwać i budować markę zespołu dającego widzom frajdę. Gorzej, że od triumfu w LM w 2001 roku ćwierćfinał to dla nich górny pułap możliwości (osiągnęli go tylko dwa razy). I tak raczej pozostanie.

To ich wyróżnia. Oliver Kahn, lat 37 i pół. Jako pierwszy bramkarz rozegrał właśnie setny mecz w LM. Przeżył wszystko, co najgorsze i najlepsze, od straty dwóch goli w doliczonym czasie finału w 1999 roku roku do trzech bronionych karnych dwa lata później, kiedy Bayern trofeum zdobył, a Kahn - jak opowiadał - osiągnął nirwanę. W sumie w europejskich pucharach wystąpił 130 razy, w czym przebijają go tylko Paolo Maldini i Luis Figo.

Zagadka

Milan

Drużyna tak stabilna, że aż zatęchła, z szefami tak przekonanymi co do słuszności swoich koncepcji, że gotowymi na skrajne ryzykanctwo. Bo jak piłkarz utrzymuje się w Milanie? Przez zasiedzenie. Nie ma w Lidze Mistrzów klubu z graczami o tak wysokim - przeciętnie biorąc - stażu. Nigdzie nie ma też takiej zgrai piłkarzy bliskich emerytury, ale na San Siro wierzą w magię laboratorium MilanLab, które ma wpuszczać rozsypanego faceta bliskiego wieku średniego, a wypuszczać podfruwającego nastolatka. I na długim dystansie się nie mylą - są liderem klubowego rankingu UEFA i jedynym klubem, który od czterech lat zawsze dociera co najmniej do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Teraz im słabiej będzie mediolańczykom szło w Serie A, tym będą groźniejsi w Europie. Pod dwoma warunkami - rozpędzony Gilardino się nie zatrzyma i rozstrzela się także w meczach z najsłynniejszymi firmami; do bramki wróci Dida albo Żeljko Kalac zaoferuje coś więcej niż 202 cm wzrostu. Milan to chyba największa zagadka tej edycji LM.

To ich wyróżnia. Kaka - im dalej od bramki rywala dopadnie piłki i rozpocznie rajd, tym bardziej prawdopodobne, że strzeli gola. Fantastycznego. Gdyby nie chimeryczna forma, można by go śmiało typować na najlepszego piłkarza świata roku 2007.

Potęga teoretyczna

Valencia

Wyobraźmy sobie, że: 1) wszyscy są zdrowi; 2) Joaquin znów zaczyna szaleć jak Joaquin i dalej się rozwija, a nie zgrywa największe transferowe rozczarowanie; 3) trener Flores z dyrektorem Carbonim sobie pomagają, a nie przeszkadzają i bez przerwy wykłócają. Gotowe? No i mamy ekipę tak wspaniale wyposażoną w talent okraszony snajperami klasy Davida Villi i Morientesa, że może ograć w Lidze Mistrzów każdego. Niestety, w klubie są żywi ludzie, a nie bohaterowie naszego filmu. A raczej - półżywi ludzie, bo szpital Valencia to na Mestalla stan permanentny.

Dlatego nikt rozsądny żadnych proroctw ryzykował tu nie będzie.

To ich wyróżnia. Angulo, Baraja, Albelda, Vicente. Od pięciu lat ci ludzie grywają razem w Valencii, czasem właśnie w tym ustawieniu tworzą jej linię pomocy. Wszyscy - może poza pierwszym - uchodzili kiedyś za kandydatów na najjaśniejsze europejskie gwiazdy. Przegrywają z kontuzjami.

Bogata klasa średnia

FC Porto, PSV Eindhoven

To są takie kluby, które zawsze będą ważne w Europie i silne, ale do samego czuba dopychają się raz na wiele lat, bo jak się już dopchają, najbogatsi przeprowadzają rozbiórkę i wszystko trzeba zaczynać od nowa.

W jedenastce Porto, która zagrała w ostatnim, grudniowym meczu grupowym LM z Arsenalem, nie było nikogo, kto w 2004 roku zdobywał z tym klubem Puchar Europy. Działacze zresztą nie narzekają, bo dzięki temu, że trener Jose Mourinho zabrał potem ze sobą do Chelsea połowę defensywy i kilku współpracowników, wzbogacili się o 70 mln euro. Na poziomie gry się to odbiło, ale dziś zespół powoli wychodzi z chaosu, w który popadł po erze Mourinho, a swojski (i dość anonimowy - choć ma 60 lat, to nigdy nie zdobył nawet mistrzostwa Portugalii!) Jesualdo Ferriera okazuje się szkoleniowcem lepszym niż importowani Luigi del Neri i Co Adriaanse. Niestety, nie wygrał też żadnego z sześciu meczów przeciw rywalom prowadzonym przez Mourinho, choć ten nigdy nie miał takiej przewagi, jaką będzie miał w 1/8 finału w roli trenera Chelsea.

Ciut większe szanse ma chyba PSV Eindhoven, by powalczyć z Arsenalem, choć to również drużyna nieco słabsza od tej, którą dwa lata temu kilkadziesiąt sekund dzieliło od finału LM. Powalczyć nie znaczy oczywiście pójść na otwartą wojnę, raczej liczyć na czasami bezproduktywnie barokowy styl przeciwnika i rewelacyjnego bramkarza Heurelho Gomesa, który w lidze holenderskiej nie puścił ostatnio gola przez 867 minut.

Zubożała klasa średnia

AS Roma

Ile lat drużyna z ambicjami może przetrwać bez napastnika? Oczywiście napastnika w pełnym tego słowa znaczeniu - bezlitosnego egzekutora owładniętego obsesją strzelania goli i skoncentrowanego tylko na tym jedynym zadaniu. Bo przecież Totti wielkim piłkarzem jest, ale o jego sile stanowi coś więcej niż snajperski instynkt i z korzyścią dla wszystkich byłoby przesunąć go do drugiej linii. Bo doniesienia o śmierci Montelli - kiedyś napastnika idealnego - nie są najwyraźniej przesadzone. Rzymianie kombinują więc, jak mogą (w kasie się nie przelewa), umieszczając czasem na szpicy Taddeia lub Manciniego, co na boisku widać - Roma dysponuje taką ofensywną wyobraźnią, że powinna zdobywać znacznie więcej bramek, niż zdobywa. Widać zresztą jeszcze coś - Luciano Spalletti to może być kolejny włoski trener sławny nie tylko we Włoszech.

Kiedy rzymianom przyjdzie grać z Lyonem o ćwierćfinał, to prawdopodobnie będą niemal pewni wicemistrzostwa kraju, ale to akurat żaden atut, bo rywale pewni są już dziś, i to mistrzostwa kraju. A problem z napadem rozwiązać ma ściągnięcie Francesco Tavano, który w Valencii padł ofiarą wewnętrznych klubowych konfliktów.

To ich wyróżnia. Włosi jakoś możliwościom Romy nie dowierzają. Chyba tylko jeden komentator z nazwiskiem upiera się, że nie widzi w Lyonie bezdyskusyjnego faworyta. Francuz Michel Platini.

Faworyci już za 20 lat

Lille

Lubię biegać. Nic mnie tak nie relaksuje - mówi pomocnik Jean II Makoun. O sobie, choć przy okazji dobrze oddaje ducha drużyny złożonej z piłkarzy wytrzymałych, lecz także bardzo silnych i agresywnych, lubiących zdominować rywala potęgą mięśni. Trener Alex Ferguson nazwał ich taktykę żałosną i teraz, przed II rundą, pała żądzą rewanżu za ubiegłoroczne 0:0 i 0:1. Jego Manchester będzie oczywiście faworytem, ale natrafi na przeciwnika wyjątkowego niewygodnego, który nie daje się przygasić frenetycznej nawałnicy "Czerwonych Diabłów" uwielbiających narzucać szaleńcze tempo i bez milisekundy wytchnienia wymieniać ciosy. I może napytać im biedy, choć szefowie klubu się nie niecierpliwią, bo chcą naśladować Lyon - rozwijać się powoli, ale konsekwentnie.

To ich wyróżnia. Stadion, którego nie ma, bo nie spełnia wymogów UEFA. Piłkarze zagrają na obiekcie Lens. Ale spokojnie, Lyon pracował na pozycję potęgi 20 lat.

Co oni tu robią?

Celtic Glasgow

Wszyscy lubimy Boruca i Żurawskiego, ale to wcale nie ułatwia zrozumienia, jakim cudem Celtic awansował do II rundy. Najsłabsza drużyna, która utrzymała się w rozgrywkach.

To ich wyróżnia. Więcej niż jeden Polak w klubie z Ligi Mistrzów? Ostatni raz takie cudo oglądaliśmy pięć lat temu, kiedy dla Schalke grali Wałdoch i Hajto.

Liczby Ligi Mistrzów

jesień 2006

5 - tyle goli strzelili najlepsi strzelcy - Drogba, Kaka i Morientes

5 - tyle asyst ma Juninho

12 - najwięcej celnych strzałów oddał Kaka

30 - tyle razy na spalonym byli piłkarze Romy. Najrzadziej Bayern i Lille - po 6.

42 - tyle rożnych miał Milan i CSKA

47 - tyle procent goli padło przed przerwą

138 - tyle razy faulowali piłkarze Szachtara (średnio 23 razy na mecz)

4 - w tylu klubach gole w LM strzelał Morientes: w Realu, Monaco, Liverpoolu i Valencii.

0 - tyle razy zwycięzca LM obronił tytuł. Ostatni raz dwa razy z rzędu najlepszą drużyną Europy był Milan w 1989 i 1990. Liga Mistrzów istnieje od 1992

29 - tyle milionów dolarów może zarobić zwycięzca LM. Triumfator afrykańskiej LM - Al-Ahly zarobił 3,5 mln dolarów.

Copyright © Agora SA