Cannavaro osiągnął to, co nie udało się jego rodakom i wielkim poprzednikom - Franco Baresiemu oraz Paolo Maldiniemu. Wreszcie najcenniejsze indywidualne wyróżnienie zdobył obrońca, czyli człowiek w pewnym sensie odpowiedzialny za psucie widowiska, bo mający wygarniać piłkę spod nóg artystów. Na MŚ w Niemczech on i koledzy po fachu stali przed wyzwaniem wyjątkowym, bo finaliści zachwycali futbolem tak perfekcyjnie zorganizowanym i ostrożnym, że o zwycięstwach rozstrzygały odosobnione ułamki sekund zawahania lub rozkojarzenia defensywy.
Trenerzy i kapitanowie reprezentacji uhonorowali Cannavaro właśnie za fantastyczną postawę podczas mundialu, ale ich wybór wynika też trochę ze specyfiki roku 2006, w którym gwiazdy świeciły albo na mistrzostwach świata, albo w klubach. Przez cały sezon na szczycie nie wytrwał nikt.
Andrea Pirlo genialnie kierował Włochami w drodze po tytuł, ale jesienią podpierał się nosem i jego kryzys w dużej mierze wpłynął na zapaść Milanu.
Gianluigi Buffon to przypadek osobny. Na MŚ zdołali go pokonać tylko: Zidane z rzutu karnego i kolega z drużyny Zaccardo - samobójem. Potem jednak wylądował wraz z Juventusem w drugiej lidze i tam tkwił całe drugie półrocze.
Zidane w drugim półroczu w ogóle nie grał, bo skończył karierę, a wiosną ledwie powłóczył nogami, więc pozycję wicelidera w konkursie FIFA zawdzięcza wyłącznie - fenomenalnym, to prawda - incydentom podczas mundialu, który zwieńczyła czerwona kartka w finale.
Ronaldinho poprowadził Barcelonę do triumfu w Lidze Mistrzów, ale Brazylii już nie rozpędził - przeciwnie, ruszał się ślamazarnie jak wszyscy rodacy.
Thierry Henry nie wytrzymał kondycyjnie do tego stopnia, że trener Arsene Wenger przedsięwziął nadzwyczajne środki i wypędził go na wakacje w pełni sezonu, choć Arsenal wlecze się wiele punktów za czołówką Premier League, a w Lidze Mistrzów ledwie doczłapał do rundy pucharowej.
Samuel Eto'o na mundial w ogóle z Kamerunem nie awansował, a od kilku miesięcy się leczy.
Król strzelców MŚ Miroslav Klose nie zdołał ani razu trafić do siatki w Champions League, a w klasyfikacji "Kickera" na najlepszych graczy rundy jesiennej Bundesligi zajmuje ledwie 11. miejsce.
Powtórzyła się zatem historia z roku 2004, tyle że wtedy było odwrotnie - to w reprezentacjach, podczas mistrzostw Europy, gwiazdy patałaszyły na potęgę, sprawiając wrażenie na wpół omdlałych z wycieńczenia. I złoto zdobyli odpoczywający okrągły rok na ławkach rezerwowych Grecy. Teraz uznane nazwiska zobaczyliśmy w finale mundialu, ale jesienią nawet zwycięzcy plebiscytu Cannavaro można wypomnieć formę co najwyżej przeciętną, począwszy od zawstydzającego występu przeciw Olympique Lyon w Lidze Mistrzów (prasa pisała, że John Carew wyglądał przy nim jak młody Ronaldo), a skończywszy na okropnych wpadkach w kończących rok spotkaniach ligi hiszpańskiej.
Być może nie był najlepszy, ale nie umieścić go w "30" nominowanych do nagrody dla piłkarza roku? Mędrcy z FIFA znów skłonili do podejrzeń, że zamiast meczów oglądają spoty reklamowe albo w ogóle wszystko mają w nosie. Wyróżnili np. Alessandro Nestę (głównie się leczył), a zignorowali Materazziego, który tego pierwszego zastąpił już w trzecim meczu mundialu i w zespole pozostał aż do finału. Występy Juninho zachęcają zaś do postawienia retorycznego pytania, gdzie zaszłaby Brazylia podczas mundialu, gdyby trener Parreira nie pozwolił wybierać jedenastki narodowi i dał mu pograć w pierwszym składzie. Przecież ten turniej rozstrzygnęły właśnie pojedyncze kopnięcia z rzutów wolnych, rożnych i karnych...
W gronie nominowanych przez FIFA się znalazł, choć między 29 marca a 23 grudnia nie strzelił dla Interu Mediolan gola ani jednego gola, a jesienią się obraził i opuścił nawet trening, choć klub okazał sporo dobrej woli i wysłał go na wakacje do Brazylii w trakcie sezonu. Brazylijczyk dostał nawet dwa głosy - na trzeciej pozycji umieścili go kapitanowie reprezentacji Gwinei Równikowej (Silvestre Mesaka) i Sri Lanki (Sandun Devinda). Trenerzy obu drużyn mieli inne zdanie i nie dali Brazylijczykowi nawet punktu. W 2007 roku Inter pewnie się go pozbędzie.
Wybór oczywisty, bo Włosi zdobyli mistrzostwo świata, a ich selekcjoner z genialną intuicją radził sobie z wszelkimi wypadkami losowymi. Zmieniał skład po każdym meczu (tylko półfinał i finał zaczęli ci sami ludzie), ale zawsze trafiał. Kto weźmie go latem 2007, kiedy zakończy urlop i wróci do piłki?
Jak można zamienić reprezentację Holandii w zgraję symulantów, którzy nie tylko przegrywają (przyzwyczailiśmy się) MŚ, ale przegrywają w ohydnym stylu? Jak można pokłócić się z połową drużyny i stracić tak bezlitosnego snajpera jak Ruud van Nistelrooy? Naprawdę przykro było to oglądać komuś, dla kogo Marco van Basten to ulubiony piłkarz wszystkich czasów i absolutny idol czasów szczenięcych.
Najlepiej ujął to pewien wyspiarski dziennikarz. Oceniając mundialowy występ reprezentacji Anglii, użył jednego słowa: Kurnikowa.
A właściwie - rumuńskie kluby. Wiosną drużyny z Bukaresztu robiły furorę w Pucharze UEFA, dzięki czemu liga z ich kraju awansowała z 25. na 7. miejsce w europejskim rankingu i w następnym sezonie mistrz na pewno wystąpi w Lidze Mistrzów, a wicemistrz - w eliminacjach do niej. Natomiast w 2008 roku w europejskich rozgrywkach zagra prawdopodobnie sześć drużyn. To nie postęp, to gigantyczne postępisko - przecież Rumuni byli sklasyfikowani niżej od Polski! W tym sezonie znów grają świetnie i mają na razie najwyższy współczynnik na kontynencie, wyprzedzając Anglię, Hiszpanię i Włochy. Polskie kluby znów wypadły słabiuteńko, ale chwilowo w rankingu z 23. pozycji nie spadną, bo z plasującymi się tuż za nimi Węgrami i Słowakami też jest źle.
Po wicemistrzostwie Europy w 2004 - czwarte miejsce na mundialu. Najbardziej uderzający postęp zrobiła jednak tamtejsza liga, która w tym roku miała trzy drużyny w Lidze Mistrzów i pochwaliła się kilkoma wspaniale utalentowanymi młodzieńcami, jak Luis Anderson (Porto), Veloso i Nani (Sporting). Kto wie, czy nie zdystansowała już - pod względem poziomu - Bundesligi.
Jego klub - czwartoligowy angielski Torquay - stał się pierwszym, który karze własnych piłkarzy za "nurkowanie" w polu karnym, by wymusić na arbitrze podyktowanie rzutu karnego. W październiku Roberts kupił drużynę, w listopadzie ogłosił, że piłkarz, który spróbuje oszukać sędziego, zostanie ukarany grzywną. Za drugie symulowanie zapłaci więcej i otrzyma ostateczne ostrzeżenie, a za trzecie trafi na listę transferową lub zostanie zwolniony. - Jeśli w ostatniej kolejce utrzymamy się w lidze, bo mój gracz wymusi niesłuszną "jedenastkę", nie będę miał żadnych wątpliwości. Wyrzucę go - powiedział Roberts i wezwał innych, by poszli w jego ślady. Nie poszli.
Najdziwniejsza, bo pierwsza. Genialny rozgrywający Zinedine Zidane zagrał 62 razy w reprezentacji Francji z genialnym napastnikiem Thierrym Henrym. I tylko raz (!) to po jego podaniu napastnik Arsenalu strzelił gola - decydującego w ćwierćfinale tegorocznych MŚ z Brazylią.
Na mundialu pokazał Josipowi Simunicowi trzy żółte kartki, zanim wyciągnął czerwoną, a potem nie dotrzymał słowa i nie zakończył kariery. I do dzisiaj nie wiadomo, co by się działo, gdyby Chorwat strzelił gola po drugim upomnieniu, kiedy był już teoretycznie zdyskwalifikowany.
Do moskiewskiej szkółki piłkarskiej tata zaprowadził go jako czterolatka, choć ta przyjmowała chłopców od szóstego roku życia. Zrobiła wyjątek. W pierwszej lidze zadebiutował jako 16-latek. Od razu obronił karnego. Trzy lata później został podstawowym bramkarzem reprezentacji Rosji.
W kwietniu tego roku skończył 20 lat, a jesienią był objawieniem Ligi Mistrzów, zachowując czyste konto przez 362 minuty i broniąc w sześciu meczach aż 34 strzałów, najwięcej spośród wszystkich golkiperów w rozgrywkach. Imponuje fantastycznym refleksem i zimną krwią, dzięki którym z reakcją wstrzymuje się do ostatniego ułamka sekundy. Musi pracować nad grą na przedpolu (ma tylko 183 cm wzrostu), ale już dziś wiadomo - Gianluigi Buffon doczekał się następcy na długo przed końcem kariery.
Mascherano - Maxi Rodriguez - Riquelme - Sorin - Riquelme - Sorin - Mascherano - Maxi Rodriguez - Ayala - Cambiasso - Mascherano - Rodr~guez - Sorin - Rodr~guez - Cambiasso - Riquelme - Mascherano - Sorin - Saviola - Riquelme - Saviola - Cambiasso - Crespo - Cambiasso - goooool!!! Argentyńczycy wymienili 24 kolejnych celnych podań, zanim do bramki Serbów trafił na mundialu... defensywny pomocnik. To niemożliwe, że ci ludzie nie zdobyli mistrzostwa świata.
Chciałoby się powiedzieć - oczywiście Sepp Blatter. Znów można by wymienić multum jego rewolucyjnych idei, włącznie z radykalną zmianą zasad karania kartkami tuż przed mundialem (sędziowie się zastosowali, a Szwajcar miał potem do nich pretensje), no i wyborem na sponsorów największej sportowej imprezy producentów fast foodu (McDonald's) oraz gazowanych bomb kalorycznych (Coca-Cola). Najgłupszy był chyba jednak pomysł, by zrezygnować z hymnów przed meczami reprezentacji, bo kibice je wygwizdują. Dlaczego Blatter nie będzie konsekwentny i nie nakaże zrezygnować z Listkiewicza?
Ledwie osiągnął największy sukces w karierze swojej i karierach polskich siatkarzy, a piłkarze jego ukochanego Estudiantes La Plata przełamali hegemonię potęg z Buenos Aires - Boca Juniors i River Plate - i po 23 latach zdobyli mistrzostwo Argentyny.
Wydany właśnie rocznik 2006-07 to 50. tom fenomenalnej serii, a jeśli jakiś kibic jeszcze się jakimś cudem na nią nie natknął, niech się na chwilę wynurzy z internetu i naprawi błąd, bo książki pod redakcją Andrzeja Gowarzewskiego są jedynym w polskim futbolu zjawiskiem najwyższej światowej klasy - bezdyskusyjnie, bezwzględnie i niezmiennie od 15 lat.