Rok skandali, czyli gangsterzy niewiniątka

I co z tego, że futbolowe afery nigdy wcześniej nie były tak spektakularne? Winni tłumaczą się dobrymi intencjami, nie przepraszają, nie wyrażają skruchy, a kary nikogo nie satysfakcjonują.

Na szczycie listy przebojów uplasowali się: Luciano Moggi, czyli mózg bandyckiego procederu, oraz Zinedine Zidane, czyli bohater bandyckiego wybryku. Pierwszy stworzył patologiczny system we włoskim calcio, który pozwolił mu nim sterować i dopuszczać się - prawdopodobnie - przestępstw uwzględnianych także przez kodeks karny. Drugi uderzył prowokującego go werbalnie Marco Materazziego - brutalnie, ciosem "z byka" w klatkę piersiową - w finale mundialu.

Zaszokował przede wszystkim Zidane. Nie tak powinni odchodzić wielcy mistrzowie. Francuskiemu rozgrywającemu przytrafiały się w przeszłości chuligańskie ekscesy, ale teraz grał ostatni mecz w karierze, oglądały go miliardy, w dodatku trwała dogrywka i rozstrzygały się losy złota MŚ. Mimo to zobaczył czerwoną kartkę, a kilkanaście minut później jego drużyna przegrała w rzutach karnych. Potem tłumaczył, że rywal obrażał jego rodzinę.

Mocz Maradony i Tour de France

Sprawa Moggiego - i afer z nią pokrewnych - być może też gdzieniegdzie wywołała wstrząs, ale nie wśród tych, którzy od dawna opisywali świat piłki nożnej spiskowymi teoriami pełnymi ciemnych typów i metod kryminalnych. Teraz, co najwyżej, okazało się, że wyobraźnia podejrzliwych nie sprostała rzeczywistości. Dyrektor Juventusu nie tylko wpływał na działaczy, by na mecze turyńczyków - oraz najpoważniejszych rywali - wyznaczali sprzyjających mu sędziów, co zresztą dotyczyło również Ligi Mistrzów. On potrafił nieuległych arbitrów uprowadzić i przetrzymywać godzinami w szatni; kontrolował sporą częścią rynku transferowego, a niechętnych nawiązaniu współpracy piłkarzy więził w hotelowych pokojach, odbierał im telefony i czekał, aż zmienią zdanie; wywierał naciski na nawet bardzo znanych graczy, jak David Trezeguet czy Nicola Amoruso; innych namawiał, by grali źle i żądali transferu do Juve (Cannavaro).

To wcale nie wszystko, a ponura legenda Moggiego staje się coraz bogatsza - opowieści cofające się najdalej wstecz przywołują wręcz lata 80., kiedy miał on - jeszcze jako działacz Napoli - pomagać Diego Maradonie fałszować badania moczu, by w jego organizmie nie wykryto narkotyków. Upadek Włocha nastąpił nagle, jeszcze kilka tygodni przed ujawnieniem podsłuchów (one zainspirowały aferę i ujawniły knajacki język, jakim posługuje się arystokracja calcio) także zagraniczna prasa rozpływała się nad menedżerskimi talentami dyrektora, które czyniły go niekoronowanym królem transferów, bo pozwalały mu kupować tanio, a sprzedawać drogo. Prezes Palermo Maurizio Zamparini opowiadał niedawno, że gdyby Moggi wciąż rządził, to on nie pozyskałby np. Simplicio i Bresciano, bo obaj gracze zostaliby zmuszeni do wytrzymania w Parmie po ostatni dzień kontraktu, a następnie przejścia - bez złamanego eurocenta zapłaty dla byłego klubu - do Juventusu.

Dramatyczny rok mocno uderzył w reputację europejskiego futbolu, bo dziś nikt nie ma pewności, czy Włosi to - posługując się terminologią Michała Listkiewicza - pojedyncze czarne owce, czy tylko tam okoliczności pozwoliły odkryć prawdę. Prawdę wykraczającą zresztą daleko poza wyczyny Moggiego, a być może również poza Włochy. Przecież ukarano więcej klubów, w tym czołowe - Fiorentinę, Lazio oraz Milan. Przecież podejrzani o obstawianie wyników własnych meczów są tacy gracze jak uchodzący za najlepszego na świecie bramkarz Buffon, Jankulowski z Milanu i jeszcze 20 innych. Przecież Inter inwigilował prywatne życie - choć nie wiadomo, czy za wiedzą właściciela Massimo Morattiego - Christiana Vieriego i Ronaldo. Przecież nie tylko ten ostatni klub sprowadzał ponoć z Ameryki Płd. zawodników, wiedząc, że posługują się oni sfałszowanymi paszportami, by zyskać obywatelstwo unijne. Przecież wysocy funkcjonariusze FIFA handlowali nielegalnie biletami na mundial. Przecież Barcelonę, Real, Valencię oraz Betis Sevilla podejrzewa się o współpracę z osławionym dr. Eufemiano Fuentesem, który z takim zapałem faszerował farmakologią najlepszych kolarzy, że usunięto ich z Tour de France.

Donald Rumsfeld i szczęśliwy Luciano

Wiele z tych spraw nie zostało jeszcze wyjaśnionych, ale ci, których wina była niezbita, nie chcą jej naprawiać ani okazywać skruchy i wcale nie zostali jednomyślnie potępieni. Zidane, choć trafił na prasowe listy "wielkich osobistości z nadszarpniętą reputacją" obok architekta wojny w Iraku Donalda Rumsfelda czy obrażającego po pijaku Żydów Mela Gibsona, od wielu rodaków dostał ciepłe wsparcie. Dzięki chuligańskiemu incydentowi stał się dla niektórych wręcz bohaterem narodowym, a słowami otuchy publicznie witał go nawet prezydent Jacques Chirac ("za to Francja Cię kocha i podziwia").

Zidane do dziś odrzuca oferty pojednania, co zupełnie nie odpowiada jego dawnemu wizerunkowi. Choć na boisku nierzadko tracił kontrolę nad sobą, to poza nim był modelowym profesjonalistą, wzorem dla najmłodszych kibiców, skromnym domatorem odwołującym się do wartości. A jednak, mimo że upłynęło pół roku od zajścia w berlińskim finale, nie chce zamknąć najbardziej wstydliwego momentu w karierze gestem, który być może ociepliłby lodowate stosunki między rywalizującymi w grupie eliminacji Euro 2008 Włochami i Francuzami. Ostatnią próbę przekonania go podjął kilka dni temu magazyn "France Football".

Nieprzejednana postawa Zidane'a znajduje zwolenników na całym świecie, z prawdą o tłustych latach Juve nie chcą się pogodzić przede wszystkim w Italii. Byli i obecni piłkarze tej drużyny, jeśli nawet nie bronią Moggiego, to umniejszają jego skuteczność. Fabio Cannavaro martwi się np., że jego nowi koledzy w Realu sądzą, iż turyńczycy kupowali mecze lub Moggi płacił arbitrom, a to nieprawda. - Działalność dyrektora nie zmienia najważniejszego. To my byliśmy najlepszym klubem i wszystko wygraliśmy na boisku - powtarza.

Jeszcze kategoryczniej reaguje wielu kibiców, dla których afera była w istocie zamachem na największy włoski klub, inspirowanym oraz sterowanym przez konkurentów z Mediolanu. Podobną linię obrony przyjął zresztą Moggi. Kiedy opuszczał Juventus, mówił rozgoryczony: "Nie mam ani sił, ani ochoty odpowiadać na żadne pytania. Moja dusza została zamordowana. Rezygnuję, bo świat futbolu nie jest już moim światem. Myślę już tylko o tym, by bronić się przed niegodziwymi oskarżeniami".

Te słowa padły jednak kilka miesięcy temu, a dziś Lucky Luciano coraz śmielej kontratakuje, deklarując, że nie ma sobie nic do zarzucenia, i obiecując, że wkrótce - w roku 2007? - wróci i wskaże prawdziwych winnych. Wrócić rzeczywiście może, ale później, bo zdyskwalifikowano go na ledwie pięć lat. I być może prawdziwy test calcio przejdzie po ich upływie. Czy Moggi pozostanie dożywotnio persona non grata, czy ktoś go jednak zatrudni?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.