Hajto o skarbonce, kasynie i pożyczkach

W ŁKS jestem od niedawna, ale z podniesionym czołem mogę powiedzieć, że coś dla tego klubu już zrobiłem - mówi Tomasz Hajto, obrońca drużyny.

Jerzy Walczyk: Od niedawna stał się Pan bohaterem plotek...

Tomasz Hajto: Ktoś chce mnie skłócić z zespołem. Chyba komuś przeszkadzają nasze sukcesy w ekstraklasie, Przed sezonem nikt się nie spodziewał, że pod koniec rundy jesiennej będziemy na piątym miejscu w tabeli. Idzie nam naprawdę dobrze. Niestety, pojawiły się informacje, że nie trenuję systematycznie, że gram na kredyt, a na boisku prezentuję kiepską formę.

Ma Pan więcej wrogów niż przyjaciół w drużynie?

- Ktoś chce mi udowodnić, że nie pasuję do tego środowiska. Ciąg nieporozumień rozpoczął się od plotki, że ustalam skład przed meczem. Kto wybiegnie na boisko decydują wyłącznie trener Marek Chojnacki i jego asystent Juliusz Kruszankin.

Może koledzy zazdroszczą Panu auta oraz wysokiego kontraktu.

- Nie zarabiam w klubie najwięcej. Udało mi się znaleźć sponsora, którzy użyczył mi i trenerowi Chojnackiemu firmowych aut. Nie widzę w tym nic złego, bo to normalna sytuacja w zachodnich klubach. Przecież nikt nikomu nie zabrania podpisać lukratywnego kontraktu z zachodnim klubem. Mnie się udało występować nie tylko w kadrze Polski, ale też w bogatych klubach w Niemczech i Anglii.

Ponoć zbyt często bywa Pan w kasynie i przegrywa duże pieniądze?

- Każdy po treningu może robić, co chce. Jesteśmy dorośli, dlatego niech każdy pilnuje siebie. Uważam, że komuś nie podoba się moja pozycja w klubie, którą sobie wypracowałem. Usłyszałem też, że część zespołu się mnie boi, bo ja wnioskuję o wysokości kar. To bzdura.

Z szatni zginęła skarbonka, do której trafiały pieniądze z kar.

- Nie było żadnej skarbonki. Piłkarze czasami wpłacali drobne kary za różnego rodzaju przewinienia. Na przykład, że komuś w szatni zadzwonił telefon lub podczas treningu udało się komuś założyć tzw. siatkę. Płaciliśmy po 10 zł za takie przewinienia. Uzbierało się około 200 zł. Przecież to kpina, że ktoś mógł ukraść taką małą kwotę. Również plotka o tym, że pożyczam pieniądze od kolegów z drużyny, jest niedorzeczna. Gdybym miał problemy finansowe, poprosiłbym o pomoc prezesa, a nie brał od kolegów.

Nie da się ukryć, że informacje o skarbonce i pożyczkach musiały wyjść od pańskich kolegów.

- Dokładnie. Przed poniedziałkowym treningiem rozmawiałem z trenerem Chojnackim, żeby wszystkie sprawy wyjaśnić. Jestem impulsywny, może to się nie podoba, że zawsze mówię prosto w twarz.

Jest Pan ulubieńcem prezesa Goszczyńskiego. Może znajomość z szefem jest podstawą konfliktu?

- Nie jestem niczyim ulubieńcem. Po prostu staram się rzetelnie wykonywać swoje obowiązki. W klubie pełnię dwie funkcje - piłkarza i menedżera. Dlatego jestem po dwóch stronach barykady. Jako menedżer staram się rozbić układy panujące w klubie od lat i stąd może bierze się niechęć w stosunku do mnie.

Chce Pan sprowadzić do zespołu swojego kolegę Tomasza Kłosa. Tymczasem piłkarze twierdzą, że tak drogi zawodnik jest niepotrzebny w niezbyt bogatym klubie.

- Dla mnie to kpina. Moi koledzy powinni się cieszyć, że do ŁKS trafi tak doświadczony zawodnik. Przecież Tomek podniesie poziom sportowy i będziemy mogli walczyć o wyższe cele. A może mam ściągnąć kilku tanich piłkarzy, którzy będą ciężarem dla klubu, a do drużyny nic nie wniosą?

Rozważa Pan możliwość odejścia z ŁKS?

- Jeżeli będę widział, że nieprzychylność wobec mnie rośnie, odejdę.

Do spotkań z Koroną Kielce i Wisłą Kraków ŁKS przystąpi już jako jeden zespół?

- Według mnie zawsze byliśmy jedną rodziną. Tylko ktoś próbuje nas ze sobą skłócić. Ktoś chciał mnie skompromitować i to mu się udało. Może być z tego dumny.

Copyright © Agora SA