Wojna na Camp Nou - komentarze po meczu w Barcelonie

?Wielki wieczór na Camp Nou! Walka, bitwa, wojna? - pisze hiszpańska prasa po remisie 2:2 Barcelony z Chelsea. W 1/8 Ligi Mistrzów są już: Bayern, Liverpool, PSV Eindhoven i Valencia

Komentarz Mirosława Trzeciaka

Widok sunącego na kolanach José Mourinho z uniesionymi ze szczęścia rękami w 93. min gry pokazuje, że dla Chelsea nie był to pojedynek jak inne. Portugalczyk zmienił londyński klub w maszynę do wygrywania i już od wielu miesięcy nie reagował w ten sposób na gole strzelane przez swoich piłkarzy. Tymczasem ten remis na Camp Nou potraktował jak sprawę życia lub śmierci, dlatego bramka Didiera Drogby w doliczonym czasie gry wprowadziła go w taką ekstazę.

Cios w samo serce

Zawodnicy Mourinho od początku bili się, jakby to nie był mecz fazy grupowej, ale finał. "29 fauli, sześć żółtych kartek [plus cztery dla gospodarzy] - Chelsea wytoczyła przeciw Barcy cały arsenał brudnych zagrań" - komentuje barceloński "Sport". Rzecz jasna według ukazującego się w Katalonii dziennika gospodarze mieli strasznego pecha, tracąc bramkę w doliczonym czasie gry. "Ten gol był jak cios sztyletem w samo serce" - napisał jeden z dziennikarzy.

Jednak nawet nieobiektywny "Sport" przyznaje, że wtorkowy rywal Barcy to jedna z dwóch najlepszych drużyn Europy (obok samej Barcelony rzecz jasna). Nikt nie ma wątpliwości, że spektaklowi nie brakowało niczego: ani goli, ani spięć, ani kunsztu, ani dramaturgii. I choć trudno wybrać, które ze wspaniałych zagrań z obu stron było szczytem piłkarskiego geniuszu, to "Marca" stawia na gola Franka Lamparda. "To było coś niewiarygodnego" - komentuje strzał Anglika lobem z zerowego kąta.

Wracając do Mourinho, to bez dwóch zdań mecze z Barcą są dla niego cezurą. Na Camp Nou zaczynał karierę trenera jako asystent Bobby'ego Robsona, a przez ostatnie dwa lata stara sympatia przerodziła się w nienawiść - wzajemną. Dlatego szkoleniowiec Chelsea miał we wtorek taką satysfakcję. Jeszcze raz udowodnił, że ta ubóstwiana przez fanów z najdalszych zakątków świata Barcelona nie radzi sobie z drużyną grającą według jego genialnego planu.

Na konferencji prasowej Mourinho rzucił do dziennikarzy, że to jego zespół zasłużył na zwycięstwo, a piłkarze Barcy zajmowali się głównie symulowaniem fauli i wymuszaniem na arbitrze, by karał kartkami jego piłkarzy. - Lubię grać z Chelsea, bo to wielki rywal, ale całą radość psuje mi to, że trzeba potem wysłuchiwać idiotyzmów wygadywanych przez jej trenera - skomentował pomocnik Barcy Edmilson. - Wyobrażam sobie, jak Mourinho jest zadowolony - dodał szkoleniowiec Barcy Frank Rijkaard. - Nie chcę komentować jego zachowania, bo bardzo go cenię. Chciałbym mu tylko przypomnieć, skąd pochodzi. Barca to klub, gdzie zaczynał.

Nowy europejski klasyk

Tak samo wymowne jak zachowanie Mourinho było to, że po meczu najspokojniejszy trener świata Rijkaard stracił nerwy. Wbiegł na środek boiska i pokłócił się z włoskim arbitrem Fariną, który przedłużył pojedynek o sześć minut, a potem, gdy Chelsea wyrównała, zakończył 60 s wcześniej. - Co mu powiedziałem? Pogratulowałem wspaniałej pracy - powiedział ironicznie Rijkaard.

Arbitra skrytykował też Mourinho ("Włoch nie wytrzymał presji, jaką wywierali na niego piłkarze Barcelony, stąd jego błędy") i dodał, że zazdrości Rijkaardowi: - Chciałbym być kiedyś w jego butach. Być szefem drużyny, której piłkarzom uchodzą na sucho największe oszustwa i prowokacje, bo Barcelona to Barcelona.

Do największego zamieszania z arbitrem doszło w 82. min, kiedy Katalończycy domagali się wyrzucenia z boiska Ashleya Cole'a, twierdząc, że właśnie dostał drugą żółtą kartkę. Okazało się jednak, że Farina pierwszą kartkę przypisał Frankowi Lampardowi, przez co pomocnik reprezentacji Anglii będzie zawieszony w następnym spotkaniu z Werderem.

Kłótnie kłótniami, ale "Marca" nie ma wątpliwości, że to była wielka noc w karierze Mourinho i że w europejskiej piłce pojawił się nowy klasyk - tak można od wtorku nazywać wszystkie mecze Barcelony z Chelsea.

Barca spadła na trzecie miejsce w tabeli i by wyjść z grupy, musi wygrać mecze w Sofii z Lewskim oraz na Camp Nou z Werderem. - Chwała Bogu, wciąż zależymy od siebie - pociesza się kapitan Carles Puyol, ale już dziś wiadomo, że nie tylko bardzo trudno będzie obronić trofeum, ale nawet awansować do 1/8 finału.

Werder, który wyprzedza w tabeli Barcę, łatwo ograł w Sofii Lewskiego 3:0. 18-letni bramkarz Nikołaj Michajłow, który zastępował doświadczonego Georgiego Petkowa, sam wkopał sobie piłkę do bramki. Załamany stracił koncentrację i w ciągu pięciu minut wpuścił jeszcze dwa gole. Po przerwie zmienił go Bożidar Mitrew. Za trzy tygodnie Werder podejmuje Chelsea, a Mourinho już zapowiedział, że da zagrać rezerwowym.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.