Rzepka: Kiedyś chciał mnie Juventus

Pod koniec lat 80. świetnie wyszkolony technicznie pomocnik stał się ulubieńcem kibiców Górnika Zabrze. W jego barwach grał m.in. przeciwko Realowi i Juventusowi. Na Śląsk wrócił po kilkunastu latach, jako szkoleniowiec III-ligowego GKS-u Jastrzębie.

Piotr Rzepka prowadzi drużynę z Jastrzębia od połowy sierpnia i jeszcze nie przegrał z nią meczu. GKS jest już wiceliderem, ma tylko dwa punkty straty do Rakowa.

- To jeszcze nie jest zespół przygotowany na II ligę. Graliśmy kilka dni temu w Lubinie mecz i przy okazji obejrzeliśmy I-ligowe spotkanie Zagłębia z Wisłą Płock. Niektórzy moi chłopcy dopiero po raz pierwszy zobaczyli, ja wygląda ekstraklasa na żywo. Przed nami ważne mecze. Najpierw u siebie z TOR-em, czyli mecz-pułapka, bo wszyscy dopisali już nam punkty. To będzie dla piłkarzy próba, czy są już wystarczająco dojrzali. A potem wyjazd na Bukową, mecze z Walką, Gawinem i Rakowem. Po tej serii będziemy w klubie mądrzejsi - mówi 45-letni trener.

Piotr Zawadzki: Piłkarska kariera zaczęła się Panu doskonale - od wicemistrzostwa Europy juniorów w 1980 roku.

Piotr Rzepka: - Ech, jak sobie przypomnę ten finał z Anglikami... Prowadziliśmy po golu Dziekanowskiego. Mieliśmy chyba jeszcze z dziesięć świetnych sytuacji. Ja trafiłem piłką w poprzeczkę, nie wykorzystałem sytuacji sam na sam z bramkarzem. W kilku ostatnich minutach Anglicy strzelili nam dwa gole. Zgubiła nas wtedy zbytnia pewność siebie, już czuliśmy się mistrzami. Drużyna była naprawdę mocna: "Dziekan", Matysik, Skrobowski, Pękala, Tarasiewicz.... Jak pojechaliśmy na mistrzostwa świata juniorów do Australii, to bukmacherzy nawet nie chcieli przyjmować zakładów na nasze mecze. Tłumaczyli, że to im się nie opłaca. I nie wyszliśmy z grupy, zadecydowała o tym porażka z Katarem. Potem mówiło się, jak to sędziowie gościli się u szejków w hotelu...

Po ME przeniósł się Pan z Gwardii Koszalin do I-ligowego Bałtyku.

- Dwa razy w życiu byłem tak rozchwytywany. Wtedy i pod koniec lat 80. Rodzice nie chcieli już wpuszczać działaczy do domu. U Rzepków była cała liga. Wybrałem Bałtyk Gdynia, bo blisko domu, a ja chciałem studiować na AWF-ie. Studia skończyłem jednak dopiero w latach 90., po powrocie z Francji.

Dlaczego aż osiem lat grał Pan w przeciętnym Bałtyku?

- No, źle tam nie miałem. Piłkarzami opiekowała się stocznia "Komuna Paryska". Dostawałem oferty z innych klubów, ale w Bałtyku uznawali, że jeszcze muszę zostać. Zawsze mi coś dam dołożyli, a to mieszkanie, a to domek szeregowy. Nie było problemów z lodówką, czy pralką. Tylko z samochodem było trudniej. Początkowo jeździłem skodą, talon wylosowała moja mama, potem dostałem przydział na dużego fiata. Miałem stypendium sportowe, a żona przez jakiś czas była zatrudniona na etacie w stoczni. Jako praczka czy szatniarka, już nie pamiętam.

Bałtyk w Trójmieście był w cieniu innych klubów: Arki i Lechii.

- Ale jak graliśmy z atrakcyjnym rywalem, to na stadion przychodziło i 10 tysięcy widzów. Kibice tych klubów się nie lubili, ale my piłkarze byliśmy nietykalni. Nie do pomyślenia było, żeby ktoś nas zaczepił.

Pamiętam, że gdy Bałtyk przyjeżdżał grać na Śląsk, można było z góry założyć, że emocji nie będzie. Graliście nudny futbol.

- Prawda. Strzelaliśmy mało goli. Jak prowadziliśmy 1:0, to robiliśmy wszystko, żeby ten wynik utrzymać. W Bałtyku grali głównie chłopcy z najbliższej okolicy. Jak kupiono chłopaka z Sandecji Nowy Sącz, to już był wielki transfer. Zdawałem sobie sprawę, że środkowego pomocnika Bałtyku nikt nie weźmie do kadry. Biłem rekordy występów w juniorach, młodzieżówkach. A w reprezentacji seniorów mam tylko siedem meczów.

Jak Pan trafił do Zabrza?

- Bałtyk w końcu dał mi zgodę na odejście. Złote góry obiecywał prezes Marian Dziurowicz z GKS-u Katowice, ale ja już wcześniej byłem dogadany z Janem Szlachtą, który rządził Górnikiem. Musiałem dotrzymać słowa, ale nie żałuję. Zabrze to był fantastyczny wybór. Musiałem powalczyć o miejsce w składzie, ale drugiej takiej linii pomocy: Robert Warzycha, Komornicki, Rzepka i Urban to w polskiej lidze nie było. Już po pierwszych sparingach miałem oferty z zagranicy. A przeszedłem do Górnika, bo wiedziałem, że stąd łatwiej wyjechać na Zachód. W klubie była jednak ustalona hierarchia i trzeba było poczekać na swoją kolej.

Mistrzostwa Polski jednak Pan nie zdobył.

- Trafiłem akurat na koniec serii czterech z rzędu tytułów Górnika. W 1989 roku Górnik przegrał u siebie decydujący mecz z Ruchem Chorzów. "Gucio" Warzycha pokazał wtedy, że w polskiej lidze jest poza zasięgiem.

Kto o Pana pytał?

- Wiem na pewno, że niemiecki 1.FC Nuernberg, Cremonese i... Juventus Turyn.

Juventus?!

- Tak. Górnik w 1989 roku wylosował w Pucharze UEFA Juventus. Rozpracowywał nas słynny Gaetano Scirea i uznał, że w Górniku szczególnie jedno ogniwo jest trudne do wyeliminowania. To ogniwo to Piotr Rzepka. Mówił mi o tym Władysław Żmuda, który przedstawił mi ofertę Cremonese. Miało to wyglądać tak, że Juventus dostanie prawo pierwokupu i jeśli tylko dobrze zagram, szybko wyciągnie mnie z Cremonese. W Juve była akurat moda na piłkarzy ze wschodu, grali tam Zawarow, Alejnikow, wcześniej Boniek.

Dlaczego nic z tego nie wyszło?

- Może nie byłem aż tak bardzo zdeterminowany? Już przechodząc z Bałtyku do bogatego Górnika, czułem się jak w niebie. Włosi namawiali mnie, żebym przy okazji rewanżu w Turynie został u nich, ale nie dałem się przekonać. Potem się już nie odezwali. Najbardziej żałuję tego, że przez to nie zagrałem więcej w kadrze. Bo piłkarza z włoskiej ligi to na pewno by do niej powoływali.

Mecze z Juventusem i Realem rok wcześniej to były wielkie wydarzenia.

- Takich wspomnień nikt mi nie zabierze. Przecież z Realem prowadziliśmy na Estadio Bernabeu, a z Juventusem przegraliśmy w Zabrzu w bardzo pechowych okolicznościach. W rewanżu po 25 minutach przegrywaliśmy 0:4. Dziś oceniam, że niepotrzebnie poszliśmy wtedy na wymianę ciosów. Bramki Koseły i Lisska tylko uratowały nasz honor.

W końcu trafił Pan do II-ligowej Bastii.

Na Korsyce częściej czytają włoską "Gazetta dello Sport" niż "France Football". Dlatego jak działacze Bastii przeczytali, że interesował się mną Juventus, to zaraz skontaktowali się ze mną. Warunki były super, Morze Śródziemne koło domu, ale i koniec marzeń o sukcesach w reprezentacji. A na niej zawsze bardzo mi zależało.

W Bastii był Pan świadkiem tragicznego zdarzenia.

- W 1992 roku mieliśmy grać półfinał Pucharu Francji ze słynnym Olympique Marsylia. Kiedy w południe przywieźliśmy sprzęt na stadion Furiani, siedział już tam komplet widzów. Zainteresowanie było tak duże, że zamontowano składaną trybunę na 12 tysięcy miejsc. Wcześniej była ona wykorzystana na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Albertville. Schodziliśmy właśnie z rozgrzewki, kiedy trybuna złożyła się jak domek z kart i zawaliła. Ludzie spadali z wysokości 20 metrów. Tratowali się nawzajem. Straszny widok. Zginęło 21 osób, ponad tysiąc było rannych.

Na stadionie była także Pana rodzina.

- Żona z córką siedziały na tej trybunie, ale z samego boku. Zaraz rzuciłem się w ich kierunku. Wyszły z tego bez szwanku. Potem żona mówiła, że najpierw były na samej górze, ale tam bujało, czuły się jak przy chorobie morskiej i dlatego zmieniły miejsce. W 1992 roku zdobywca Pucharu Francji nie został wyłoniony. Dla mnie ten nierozegrany mecz miał jeszcze jedno znaczenie, bo miałem być obserwowany przez wysłanników Nancy i Tuluzy. Działacze Bastii znaleźli się w więzieniu i nie miał kto za mnie zapłacić ostatniej raty Górnikowi. Zmieniłem klub na Guingamp. W sumie we Francji spędziłem 7 lat, choć myślałem, że będę tam znacznie krócej. Mój ostatni klub to III-ligowe Ajaccio na Korsyce. Potem grałem i trenowałem w klubach z Pomorza. A w połowie sierpnia przyszła propozycja z Jastrzębia.

Czego Pan uczy zawodników?

- Ja jestem chory na punkcie głowy piłkarza. Psychologia i fizjologia to tylko dodatki, tak naprawdę piłka to nie jest jakaś skomplikowana gra. Cieszy mnie gra techniczna, a nie wchodzenie "saniami" w nogi przeciwnika. O walce nawet nie mówię piłkarzom przed meczem, bo ona musi być, to naturalne. Nie nastawiam jednak piłkarzy na bitwę, na zabijanie. Nie podoba mi się, kiedy trener chwali się: zawodnicy zobaczyli osiem żółtych i dwie czerwone, ale mam waleczny zespół! Na boisku spędziłem 30 lat, teraz spłacam dług jaki mam wobec piłki.

Piotr Rzepka

Urodzony: 13 września 1961 roku

Kluby: Gwardia Koszalin, Bałtyk Gdynia, Górnik Zabrze, SC Bastia, En Avant Guingamp, FC Annonay, AC Ajaccio, Arka Gdynia, Pogoń Lębork, Orlęta Reda, Wisła Tczew

Trener: Orlęta Reda, Wisła Tczew, Unia Tczew, TKP Toruń, GKS Jastrzębie

Mecze w I lidze: 229/29 bramek

Copyright © Agora SA