Morientes - reaktywacja

"Liga Mistrzów mówi po hiszpańsku" - obwieszcza "Marca" po triumfach Barcelony i Valencii na inaugurację Champions League. Wydarzeniem wtorku był hat trick Fernando Morientesa. Polacy szczęścia nie mieli

- O niczym więcej nie śmiałbym nawet marzyć - powiedział Morientes po trzech golach wbitych Olympiakosowi w Pireusie. Hiszpański napastnik zdobył już w Champions League 30 bramek, co daje mu siódme miejsce w historii rozgrywek. Aż osiem z tych goli uzyskał przeciw drużynom z Grecji. - Mam do tej nacji szczególne szczęście, tak jak do innych dużego pecha - podsumował. Z trzech goli w Pireusie Morientes wyróżnił ostatniego, zdobytego głową w 90. minucie na 4:2 dla Valencii. - Trzeci gol był najpiękniejszy, od dawna już miałem ochotę zdobyć taką właśnie bramkę - powiedział. Podkreślał, jak bardzo jest szczęśliwy, a ci, którzy pamiętają jego problemy, z pewnością uwierzą. Jeszcze niedawno Morientes był przecież w piłce postacią tragiczną.

Trzy razy wygrywał Ligę Mistrzów z Realem Madryt - w 1998, 2000 i 2002 roku. Mimo takich sukcesów nigdy nie był traktowany w swoim klubie jak gwiazda pierwszej wielkości. Uwielbiali go kibice, ale prezes Florentino Perez uznał, że nie pasuje mu do gwiazdozbioru i trudno tworzyć z nim najsłynniejszą drużynę w dziejach piłki. W sezonie 2002-2003 Perez kupił Ronaldo, a rok później Morientes został wypożyczony do Monaco. I tam jego gole w LM nie tylko wyeliminowały Real w ćwierćfinale, ale też zaprowadziły klub z księstwa aż do finału (przegranego z FC Porto). Potem na prośbę kibiców królewskiego klubu "Moro" wrócił na krótko do Madrytu, aż wreszcie sprzedano go do Liverpoolu. W Premier League spędził najgorszy okres w karierze. Latem tego roku trener Rafael Benitez sprzedał go bez żalu do Valencii. Reaktywacja nastąpiła natychmiast. W dwóch oficjalnych meczach sezonu, w których grał, Morientes zdobył aż cztery bramki.

Bułgarzy wierni sobie

Nie mniejsze wrażenie niż "Moro" i Valencia zrobiła broniąca trofeum Barcelona, która zagrała po raz pierwszy w koszulkach z napisem "Unicef". Na Camp Nou zespół Rijkaarda rozbił Lewski Sofia aż 5:0. Nie to jednak zszokowało hiszpańskich dziennikarzy, ale trener gości Stanimir Stoiłow, który stwierdził: "Jestem zadowolony". Stoiłow spokojnie wyjaśnił, że pięć bramek, które straciła jego drużyna, to efekt ofensywnej filozofii gry, którą wyznaje. - Mogliśmy bronić się w jedenastu, przegrać 0:2 i co by była za różnica? A tak straciliśmy co prawda więcej goli, ale pozostaliśmy wierni swojemu stylowi.

Postawa Bułgarów na pewno pomogła poszukującemu wielkiej formy z ubiegłego sezonu Ronaldinho. Brazylijczyk kiwał graczy Lewskiego jak dzieci (na przykład przy pierwszym golu Iniesty), a w 90. minucie sam zdobył najpiękniejszą bramkę wieczoru. Cała drużyna Rijkaarda poprawiła sobie samopoczucie i o porażce w Superpucharze Europy z Sevillą nikt już dziś nie pamięta.

Czarny wtorek dla Polaków

Dla polskich piłkarzy był to czarny wtorek. Wojciech Kowalewski puścił aż cztery gole w meczu Spartaka Moskwa w Monachium z Bayernem. Nie zawinił przy żadnym, ale marna to pociecha, bo obrońcy wicemistrza Rosji grali katastrofalnie. Sensacją był jednak wynik w drugim pojedynku tej grupy, bo Sporting Lizbona pokonał faworyzowany Inter Mediolan. Dla Luisa Figo była to podróż sentymentalna do klubu, w którym ukształtował się jako piłkarz. I na tym to, co miłe dla niego i Interu, się skończyło. Figo grał tylko 45 minut, a na boisku lepsi byli jego rodacy, którzy pobili gwiazdozbiór z Serie A. Napastnicy tej miary co Ibrahimović, Adriano i Crespo stworzyli pod bramką Sportingu jedną groźną sytuację. Nowy nabytek Interu Patrick Vieira źle zaczął bój o Ligę Mistrzów - już w pierwszym meczu został ukarany czerwoną kartką. Spartak, który marzył o trzecim miejscu w grupie i awansie do fazy grupowej Pucharu UEFA, wydaje się pozbawiony szans nawet na to.

Mariusz Lewandowski i Szachtar Donieck trzymali się nieźle przez pierwszą połowę meczu w Rzymie. Po przerwie Roma zdobyła jednak aż cztery gole. Trzecim Polakiem, którego zespół stracił we wtorek cztery bramki, był Michał Żewłakow z Olympiakosu. Ale gdy Morientes zdobywał zwycięskie gole, nie było go już na boisku. Polak został zmieniony w przerwie przy stanie 1:2.

Jedynym graczem z Polski, który zdobył we wtorek punkt, był Jerzy Dudek, ale i on cieszyć się nie może, bo choć trener Rafael Benitez wystawił w Eindhoven rezerwowy skład, to w bramce Liverpoolu nic się nie zmieniło. Nadal broni Hiszpan Jose Reina.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.